2016-10-03

Gdy spadnę na dno.


W ciszy i mroku stąpam po kamiennej podłodze sunąc palcem po ścianie by nie tracić równowagi. Stęchłe powietrze drga w rytm pajęczych odnóży tkających sieć. Czas tka pułapkę.
Sunę bezgłośnie a arachnomelodia coraz wyraźniej kłuje moje bębenki. Jest zimno, ale pot spływa mi po plecach. Fetor staje się nie do wytrzymania. Przenikam przez wystawione dłonie gnijących żywcem ludzi zaklętych w pajęcze kokony przylepione do wilgotnych ścian katakumb. Widzę ich myśli. Kusicielskie demony, samice, lichwa sklejająca powieki, włosy w ustach, ból rozsądzający pierś. Wzywają milczeniem pomocy ale tu nikt nikomu nie pomoże. Nigdy.
Czuję ciepło na twarzy. Jestem blisko.
 - Skręciłeś. Mogłeś iść prosto. W szlamie i gnoju utonąłeś. Tak trudno było patrzeć tylko w przód? Gnije ci mózg. Twój układ nerwowy jest strzępem przeszłości. Nic tam po tobie. Tu będziesz miał czas na żal. Ciało zgnije ale ducha zatrzymam. Utkam ci specjalną ciasną sieć.
Jedwabna nić rozpoczyna delikatnie muskać ciało. Jak poranne słońce ogrzewa i otula. Prawdziwie troskliwe odnóża układają mnie do snu. Oczy skupione hipnotyzują mózg.
 - Zostań. Bądź tu. Na zawsze. Niczego już nie zdeptasz.
Palący jad rozpalił mi trzewia. Stało się.

Brak komentarzy: