2018-09-25

Zmierzch

Mrok. Człowieczek wpatrywał się w otwarte okno. Z parapetu natomiast wpatrywała się w niego czarna postać. Znużonym głosem spytała:
 - Czy gdy zamkniesz oczy i słyszysz głosy, to one ciebie poprawiają, czy to ty je poprawiasz? Czy ciebie przestrzegają, czy to ty przestrzegasz? Czy ciebie karcą, czy to ty karcisz? Z ciebie drwią, czy to ty drwisz?
Zapadła cisza. Człowieczek pchnął taboret i zawisł na sznurze. Dopiero teraz, gdy uchodziło z niego życie, te pytania nabrały sensu. Trochę zbyt późno.

2018-08-08

Parszywiątka

Arachna wystawiła kulasy poza gniazdo i nawąchiwała. Nadchodził czas posiłku a na zewnątrz nic. Cisza i bezruch. Gdzieś w odwłoku czuła, że to nie jest normalna sytuacja i coś się musi wydarzyć. Wkrótce.
Przymknęła oczy i wyczekiwała drgania nici pajęczych. Zrobiło się cieplej. Zapadła w drzemkę śniąc o wilgotnych, gorących krainach, które odwiedziła w młodości. Wspomnienia były tak realne, czuła gorąc słońca na swoim odwłoku realny niczym dotyk kochanka.
Sapanie wyrwało ją ze snu, lecz nie mogła już nic zrobić.
Olbrzymi samiec sparaliżował jadem jej ciało. Kły rozpruły odwłok zaspanej Arachny i opływająca śluzem kreatura rozpoczęła majestatyczne układać w jej wnętrzu jaja. Niedługo pojawią się młode parszywce, będą pożerać powoli Arachnę a ona będzie czuć to wszystko, gdyż jad ją sparaliżuje, lecz nie pozwoli jej umrzeć.
 
Kreatura dokończyła swój rytuał i zadowolona dojadła resztki odwłoka rozsmarowanego na ścianach gniazda. Oddaliła się pozostawiając Arachnę i obmyte gniazdko dla swoich małych parszywiątek.





2018-06-14

Zgniłość obiecana.

Dotarła nareszcie do celu. Zgniłość obiecana. Stała na krawędzi skały, tuż nad wejściem do mitycznej krainy lepkiej szczęściem. Przed tysiącem jej oczu rozpościerał się widok znany z pięknych opowieści a zapach nęcącej zgnilizny mieszał zmysły. Pozostał tylko jeden ostatni krok. Najmniejszy.
Niestety jednocześnie najwęższy, czyli odwrotny do szerokości jej odwłoka. Brama do szczęścia była wąska a dupa szeroka.
Łzy z tysiąca oczu popłynęły wartkim strumieniem wprost pod nogi, które straciły oparcie i mała nieszczęściara runęła tuż obok przejścia do raju. Małe ciałko rozpruło się na dwie części. Odwłok, pozbawiony reszty ciała, sprytnie wpadł w szparę szczęścia.
 - Przynajmniej jemu się udało…- pomyślała biudula nim zgasło światło.

2018-04-02

Fortepian

Zakapturzona postać przemykała przez gęsty las. Gareth był wyczerpany, coraz częściej nachodziły go myśli, by się poddać. Uciekał już trzeci dzień, przystając tylko żeby się posilić i zdrzemnąć na chwilę. Tracił nadzieję. Ściemniało się i musiał znaleźć jakieś bezpieczne miejsce na nocleg.
Biegł starą leśną ścieżką, która stała się w pewnym momencie nieznośnie stroma. Las rozrzedził się i pomiędzy drzewami dostrzegł coś na szczycie góry. Wdrapał się tam ostatkiem sił. Stanął u stóp starej budowli, której kamienna wieża z daleka wyglądała jak skała.
Nadgnite wrota wyglądały na nieotwierane od wieków. Uchylił je nie bez trudu i przecisną się do środka.

Gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności zrozumiał, że jest w innym świecie, w zapomnianej świątyni, której większa część wykuta była w skale. Brama, którą wszedł, prowadziła wprost na emporę naprzeciw dawnego ołtarza. Pięć metrów poniżej, na kamiennej podłodze, stały zakurzone drewniane ławy.
Przez szpary pomiędzy deskami podłogi Gareth dostrzegł migoczące światło świec. Nie był sam. Przykląkł i usłyszał dochodzący z dołu cichy szczebiot zakochanych. Zbyt cichy, by mógł cokolwiek zrozumieć ale poczuł dziwny, chłodny powiew powietrza a po plecach przeszedł go dreszcz. Wstał, rozejrzał się i powoli ruszył w kierunku wąskiego, ciemnego wejścia, z którego bił ten chłód.
Gdy przekroczył próg, zamarł z przerażenia. Stała przed nim wysoka, stara i pomarszczona kobieta.

 - Ona tam gra. Możesz posłuchać, tylko jej nie przeszkadzaj. - wyszeptała i bezszelestnie rozpłynęła się w mroku.

Chwycił za rękojeść miecza i zdezorientowany ruszył powoli drewnianymi schodami na górę wieży. Miał złe przeczucia. Z góry, coraz wyraźniej, dochodził do niego dźwięk fortepianu.
Lecz nie była to muzyka. Raczej przypadkowe, nieporadne dźwięki.
Stanął w wejściu mrocznego pomieszczenia. W środku przy białym i zakurzonym fortepianie siedziała filigranowa dziewczynka z długimi jasnymi warkoczami. Była odwrócona tyłem do wejścia.
Gareth naciągnął na głowę kaptur i przyglądał się jej przez chwilę licząc, że go nie zauważyła.
Ona jednak odwróciła się nagle i wykrzyczała:
 
- Znajdą cię! Już tu są!

Czarne, czarcie oczodoły zmroziły mu duszę. Twarz, wypalona kwasem do kości, wydawała się szyderczo śmiać. Kościste palce uderzyły z całej siły w klawisze fortepianu a rezonans poruszył kamienie w starych murach.

Gareth runął w dół. Spadał wyłamując kolejne stopnie schodów, aż wylądował na kamiennej posadzce na dole świątyni. Wprost pod nogami pary, której szczebiot wcześniej, przy wejściu. Siedzieli w kościelnej ławie, wpatrzeni w siebie. Martwi i pomarszczeni z nogami wyjedzonymi do kości przez szczebiotające szczury. Kurz przygasił świece.
Chciał się poderwać, ale nie mógł się poruszyć. Miał przetrącony kręgosłup a wokół niego podłoga stała się lepka od krwi. Z góry rozległ się trzask wyłamywanych wrót.

 - Nikogo tu nie ma. Musiał skryć się w lesie.
Echo tych słów odbiło się od pustych ścian świątyni wykutej w skale.

Gareth leżał kilka metrów niżej. Nie mógł się ani poruszyć ani krzyczeć. Szczury poczuły krew.

George Roux - Spirit, 1885


2018-02-09

Nic

Mucha wdrapała się na szczyt wzgórza, by zobaczyć pustkę. Nicość. Nawet nie ciemność, gdyż w ciemności zawsze coś może się kryć. To była nicość, która nadała nędzny bezsens całej podróży. Teraz głupio byłoby nawet rzucić się w tą czeluść, bo to mogłoby nadać jej jakieś znaczenie.
Mucha postanowiła potkwić jeszcze w miejscu. Ostatecznie z każdej strony było takie samo nic. Otchłań, do której nie miała ochoty się zbliżać. Postoi. Popatrzy. Poczeka.

2018-02-07

Szmery

Szemrali jak wiatr w koronach drzew. Niemal bezszelestnie. Dziewczę nie mogąc się poruszyć spoglądało na nich z dołu bojąc się odezwać. Miała wrażenie, że jeśli coś powie, to zrobi to zbyt głośno, nieporadnie burząc delikatny stan zawieszenia, w którym się znajdowała. Nie pamiętała, jak się tu znalazła, ale czerwona poświata nocnego nieba sugerowała coś niedobrego. Pewnie dlatego bała się spojrzeć na samą siebie. Leżała patrząc w górę słuchając ich szmerów.
Marzła.
Jedna z postaci schyliła się, wyciągnęła rękę i w tym momencie cały świat zawirował i zgasł.

Głowa dziewczyny stoczyła się do strumienia. Resztą ciała zajęły się sępy, które przed chwilą podzieliły między sobą narządy. Głowy nie da się sprzedać. Reszta pójdzie od ręki. Młoda była i zdrowa. Dobrze, że wyskoczyła zanim dopadł ją ogień płonącego budynku.

2018-01-06

Kto?

Wszystko było nie tak. Od czasu, gdy postanowiła rozpocząć od nowa, wrócić do szkoły, znaleźć nowych przyjaciół, zmienić się... coś ciągnęło ją nieustannie w dół i hamowało, jak plecak pełen niepotrzebnych rzeczy. Przecież nie wychylała się z niczym, ze swoją przeszłością, umiejętnościami... Nie zrobiła nic, żeby kogokolwiek przestraszyć. Mimo to, wciąż ciągnęła się z tyłu, wszędzie docierała najdłuższą drogą i zawsze na końcu.
Tego dnia miała za sobą wyniszczającą rozmowę z matką, nierozłączony telefon, który nieopatrznie przeraził jej przyjaciółkę, rozwalony plecak, przez co zgubiła część rzadkiej książki, która się rozfrunęła po całej ulicy. Cudzej książki. "Cóż się może jeszcze zdarzyć?" - pomyślała pakując stopy w trampki.
Wybiegła z akademika i pobiegła na przełaj w kierunku przystanku. Musiała pokonać kilka przeszkód, żeby szybko się tam dostać. Miała zielone jeansy od trawy, ponieważ dwa razy zbierała bzdury, które wypadły jej z plecaka.
Na przystanku stała grupa ludzi w jej wieku, ale nie kojarzyła ich z uczelni. Nie była specjalnie zdziwiona, bo w końcu sama była tu nowa. Wciągnęli ją do autobusu rozmową i jakimś nieokreślonym zapachem przygody.
Dwie godziny później siedziała w przedziwnym miejscu strojąc beznadzieją gitarę. Niby knajpa, ale standard altanki działkowej. Przeszkolone ściany, cerata na stole, a w drugim pomieszczeniu hałas nawąchanych klejem punków. Też coś hałasowali myśląc, że grają. Była w dziwnym nastroju, jakaś czarna chmura osiadła na jej mózgu i paraliżowała.
Znalazła kostkę w tylnej kieszeni spodni i zaczęła grać. Jakieś improwizacje jak zwykle. Dopiero teraz zorientowała się, że obok niej siedzą tylko dwie osoby spośród poznanych w autobusie.
- Gdzie reszta? - zapytała dziewczynę obok.
- Uciekli, albo się zgubili.
Powinna była zapytać przed czym uciekli, ale chyba przestraszyła się tego, co może usłyszeć. Przez głowę przeleciały jej dziwne obrazy. Coś, co wydarzyło się przed chwilą, jednak zdążyła już o tym zapomnieć. Grać. Trzeba pograć, reszta minie. Kurz opadnie i wszystko sobie przypomni. Struny dźwięczały na wytartych progach gitary.
Naprzeciw niej stanął chudzielec z irokezem, który coś się wydzierał, ale zupełnie go olała. Wściekł się i wybiegł, by po chwili powrócić z nożem wielkości maczety.
Niespiesznie wstała, jak we śnie, przy pomocy nogi od krzesła przejęła nóż od tego idioty.
"Co za kretyn." - pomyślała i usiadła chwytając znów gitarę. Trzy sekundy później kretyn powrócił z dwoma kolegami.
Następne co pamiętała, to twarz przerażonego człowieka, któremu wyłamana noga od krzesła rozrywa tchawicę. Jego koledzy uciekli a ona stała spokojnie wpatrując się pustymi oczami w  człowieka, z którego uchodzi życie. Śpiewała sobie cicho, pod nosem "...kto cię teraz uratuje, kto cię teraz uratuje..." Wiedziała, że to nie pierwszy raz, nie wiedziała tylko czy śpiewa sobie czy jemu. Została sama w przestrzeni bez kolorów, dźwięków i duszy.
"Pusto tu." - szepnęła do siebie. "Nareszcie cicho."