2016-12-15

Zwierciadło

W zwierciadle widzisz mnie. Tu krzywo czy tam? Czy światło w dali przyjemnie zagrzeje grzbiet czy spali na popiół garb? Czy niebo czerwone słońcem czy krwią?
Stojąc przed kryształowym lustrem czuje jak w stopy pali go grunt, ale waha się. Jeden krok. Jeden krok dzieli go od przejścia. Wątpliwości i lęki paraliżują. Tyle czasu, nawet dokładnie nie pamięta od kiedy, obecność tego zwierciadła dawała mu margines, a może raczej przestrzeń błędów. Zawsze mógł stanąć i zrobić krok. Wystarczała tylko świadomość. Ale dzisiaj to jest za mało. Wpatruje się w puste oczy po drugiej stronie próbując dojrzeć gdzieś na ich dnie życie. Przegląda myśli w poszukiwaniu jakichkolwiek iskier, namiętności albo nienawiści. Nic. Wszystko umarło. Cóż. Zrobił krok w tył, przyczaił się do skoku.
 - Hej, to tu się schowałeś...
Nadlatywała wiedźma. Naturalny talent destrukcji wszelkiego sensu działania. Brylant sprowadzania rzeczy do smutnej konieczności. Noga znalazła punkt podparcia. Jest z czego się wybić. Żagiel wypełnia się głosem i to jest właśnie to. To, czego brakowało wcześniej by ruszyć.
Po drugiej stronie cisza. Absolutna. Dokładnie tak, jak powinno być.

2016-12-14

Kaci belfer

Na zębach zasycha krew. Resztki mięsa z ostatniej wieczerzy gniją w gębie razem z pozostałościami wyrwanego jęzora. Fetor ciała wiszącego głową do dołu rozniósł się po lesie, wabiąc czyścicieli. Po wyrwanych jelitach wędrują do wnętrza trupa. Robią swoje.
Sędzia i Kat w jednej osobie dopadł nieszczęśnika w środku nocy. Zaskoczył go we śnie. Szybko odczytał sporządzony na prędce akt oskarżenia, przeprowadził krótką rozprawę. Związany i zakneblowany oskarżony próbował coś krzyczeć gdy sędzia dopytywał się o okoliczności łagodzące ale ten nie bardzo go rozumiał. Wyrok był szaleńczo sprawiedliwy.
Skazany wierzgał gdy kat wyłupywał mu oczy, bo za dużo chciały zobaczyć i gdy wyrywał obcęgami język, którym paplał zbyt wiele. Potem powiesił ciało głową do dołu.
 - Wiesz, uważam, że moją misją jest przede wszystkim nauczać. Wskazywać drogę zagubionym duszom. Wskrzeszać refleksje w małych umysłach. Nigdy nie jest zbyt późno, by przynajmniej wziąć w tym udział. Dlatego staniesz się drogowskazem.
Otworzył swoją torbę i chwycił powietrze w miejscu, gdzie zazwyczaj trzymał swoją ulubioną piłę. Zostawił ją do ostrzenia w mieście. Pech.
 - No nic. Poczekaj, muszę coś zaimprowizować. Nie wybierasz się nigdzie? Ha, ha, ha…
Wyrzucił wszelkie ostre przedmioty na trawę i zaczął przywiązywać je rzemieniem do sporego kija.
 - No i mamy. Szkoda, ze nie możesz zobaczyć cóż takiego dla ciebie przygotowałem. Byłbyś ze mnie dumny. I może byś padł na zawał…
Srogi belfer podszedł do jęczącego strachem skazańca i zaczął rozszarpywać jego ciało swoim nowym narzędziem. Zaczął klasycznie między nogami i ciął w kierunku mostka. Męczył się okrutnie, bo to nie była prawdziwa piła i co rusz coś albo odpadało, albo wyciągał na zewnątrz jakiś flak. Nieszczęśnik darł się prosto w knebel a krew spływająca do głowy nie pozwalała stracić przytomności. W gruncie rzeczy o to chodziło. Kat planował dojść co najmniej do mostka, ale gdzieś na wysokości wątroby został już tylko jeden kawałek drutu na jego pile. Poirytowany zostawił wiszącą kupę mięsa, charczącą i targaną konwulsjami na pastwę owadów.
 - Muszę cię opuścić. Mam nadzieję, ze do końca byłeś ze mną. Teraz przemyśl swoje zachowanie. Masz może nawet kilka godzin. Chyba, że dziki, albo jakieś psy… No nic trzymaj się.
Odszedł kawałek i popatrzył ostatni raz na kolejne swoje dzieło. Tak chciał być zapamiętany. Poprzez swoje prace. Przygotował rzeźbę tak skomplikowaną, wieloznaczną, żywą i zmieniającą się w czasie, dającą do myślenia, budzącą emocje i do cna prawdziwą.

2016-12-13

Brudne barwy

Myśli poplątane kolorami, z których każdy pachnie w inną stronę. Całe szczęście, że są teraz szczelnie od świata odgrodzone, gdyż wcześniej strasznie wszystko wokół się brudziło. A teraz cisza. Znów bezpiecznie zamknięte, w ciemnościach pogrążone, ścian nie widać i można bezpiecznie się taplać. Z dala od wszystkiego.
Brocząc w stęchłym bagnie, mule i czarnej nocnej mgle powoli gubi ważne rzeczy, które wcześniej odnalazł. Lezie. Powoli, ale w przód.
Ciemnoszarość jest mało atrakcyjna, więc coraz częściej niebezpiecznie tonie sam w sobie zaplatając kolorowe jelita pomysłów wokół rąk, pasa i czasem szyi. Ale idzie. A jak daleko jest wtedy od drogi? Czy to ważne?
Gdy w końcu dobrnie do świtu, pokonawszy w ciemnościach niezły kawał drogi, może się okazać, że azyl nie był taki znowu szczelny. Obróci się za siebie i zemdli go gdy zobaczy bezsensowną i irytującą kakofonię brudno barwnych myśli, którą zwymiotował po drodze. Flaki i syf.