
Ucieszyłem się, bo wczorajsza była już mocno podgniła. Głaskałem diable plecy i patrzyłem jak od czasu do czasu dreszcz przechodzi ją od tułowia w dół. Odwłok zaczynał pęcznieć. Zaraz będzie smród. Powoli razem ze śluzem i ropą wyszła z odwłoka larwa. Ruszała się delikatnie.
- Jest twoja. Bierz i nie chcę tego widzieć.
Chwyciłem dziecię i już chciałem biec jak najszybciej i jak najdalej ale… ten cholerny śluz. Larwa wyślizgnęła się na kamienną podłogę, pojechała pod ścianę a ja wpadłem stopami wprost w jej brzuch. Jedna wielka czerwono-żółta cuchnąca plama a ja w środku. Podniosłem ręce, z palców ściekała mi breja pazurami wampira.
- Odwracać się czy raczej nie? - spytała larwia mać.
Nie było sensu odpowiadać. Oboje to wiedzieliśmy.
- Podejdź do mnie robaku. Od przodu. Przytulę cię do mego serca.
Zwymiotowałem. Wstałem przy pomocy strażników, którzy byli również bardzo pomocni w dociągnięciu mnie przed oblicze potwory. Trzymali mocno.
- Dałam ci taki piękny prezent. Moje dziecię do pożarcia. A ty rozsmarowałeś je po ścianie.
- I podłodze - dopowiedział strażnik.
- I podłodze. Ale pozwolę ci się zrehabilitować. Dostąpisz zaszczytu połączenia się ze mną. Razem stworzymy nowe…
Zwymiotowałem na pierś stojącego przede mną potwora. Jej rozwinięte skrzydła utworzyły nad nami baldachim.
- Bliżej! - warknęła, a jej głos obudził wszystkie mary.
Strażnicy docisnęli mnie do jej nagich piersi tak mocno, że czułem bicie wszystkich jej serc. Nasze paszcze połączyły się i teraz ona wyrzygała mi kwas prosto w gardło. Strażnicy puścili bezwładne ramiona ale nie upadłem. Demon wsysał mnie. Nadtrawione wnętrzności, potem kości a na końcu zniekształconą powłokę. Głowa odpadła odgryziona na podłogę.
- Pogłaszcz mnie po plecach - szepnęła absolutnie nieadekwatnie do sytuacji.
Następny potępieniec podszedł od tyłu do maciory i delikatnie opuszkami palców muskał jej grzbiet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz