2016-10-10

Idź już.



 - Nie ociągaj się.
 - Kiedy w końcu?
 - Zdychaj.
Szepty owijały się turbanem wokół głowy.
Myśli błądziły raz dalej, raz bliżej. Bywało, że nawet spadały na dno realnego świata. Tuż obok maski. Maski używanej gdy ktoś się zbliża. Sztuczne wąsy, zęby wampira i ciach.
Razem z tym drugim mieli zawsze wiele bardzo ważnych rzeczy do zrobienia. Jeden patrzył przez peryskop i sprawdzał czy wszystko co rozpoczęte nie zbliża przypadkiem do końca. Wszelkie niebezpieczeństwo tego typu należało gasić w zarodku, znaleźć problem chwilowo niemożliwy do rozwiązania i jeszcze go skomplikować. Ogień frustracji należy pielęgnować. Nie dopuszczać do stanu dążącego do rozwiązania. Bo może nadejść czas, gdy...
W każdą stronę po horyzont nic. Betonowe pole. Gdzie tu iść? Wszędzie jest to samo i zawsze wszędzie tak samo daleko. Ciężary dźwigam zupełnie bez sensu nikomu nie potrzebne. Mi też. Przystanę, sięgnę ręką do serca. Zupełnie spokojnie wyrwę je z aortą i popatrzę jak przestaje bić. Moja energia się wyzeruje. W końcu. A wtedy będzie można absolutnie bez wahania z poczuciem misji i spełnienia uwolnić świat od siebie. Tak, żeby nikomu nie przeszło przez myśl żałować. To ma być ulga. Dla wszystkich. To ma być działanie społecznie uzasadnione i potrzebne. Bez sentymentów.

Brak komentarzy: