2016-10-31

Musca domestica

Musca domestica brnie poprzez gąszcz wątpliwości. Jej oczy próbują niezdarnie ukryć przerażenie ale ich rozmiar zdradza wszystko.  200 milionów lat ewolucji nie przygotowało tej muchówki na zagrożenia świata współczesnego. Aparat typu liżącego nie pozwala wygodnie transportować papirusu z nabazgranym przylgami tekście. Tekst ten przeznaczony jest dla Musca dominanta w lokalnej grupie żerującej na kupie pod blokiem nr 2. Musca domestica chce zmienić środowisko i w tym celu wybrała kupę znajdującą się ok. 320m na północny wschód od obecnego żerowiska. Wie jednak, że to wiąże się ze sporym zagrożeniem dla jej zdrowia. Znane są przypadki gdy w sytuacji zagrożenia Musca dominanta atakuje nieposłuszne osobniki niższych kast enzymami śliny próbując strawić ich narząd rozsądku i tym samym uzależnić egzystencję słabszych osobników od pożywienia zwróconego przez dominanta.
Musca domestica dotarła do celu mimo trawiącego ją przerażenia. Przerażenia w pełni uzasadnionego. Sukces uczcili wyjątkowym toastem razem z Musca dominanta, który podjął się roli barmana, przygotowując wyborną mieszankę kwasów, enzymów trawiennych, mózgu i częściowo innych narządów wewnętrznych odważnej Musca domestica. Lecz tylko on cieszył się z takiego zakończenia. Główna bohaterka nie miała już niestety niezbędnego onarządowania to odpowiedniego delektowania się momentem. Cóż, taka piramidka....

2016-10-30

Protaktynowiec

Przemierzający czasoprzestrzeń samotnik z niewyboru. Pędzi do gwiazd. Nie jest pewien czy to on omija termitiery, czy to one jego omijają zlepione z Ziemią, planetą much. Często się zastanawia, czy gdyby przyciął skrzydła i odłamał sobie parę odnóży, by dopasować się do dominujących insektów, to czy zatraciłby siebie, czy może wzbogacił jakieś mrowisko o dodatkową robotnicę. Sam stałby się kimś innym, może nawet wpasowałby się w jedną z form akceptowalnych przez rój… Kim by się stał? Czy to byłaby ewolucja czy degradacja? 

W drodze po nowy cel różne głupoty bębniły w głowie. Denerwował się na siebie, bo zamiast ładować mózg pozytywami grzebał w śmieciach domysłów. Mijał wszystkie piękne rzeczy i widoki zupełnie ich nie zauważając. Tak. To kolejny dowód na to, że termitiera, mrowisko czy inna anonimowość powinna stać się jego celem. Celem do celi. Powiesi sobie obrazek z ulicy krokodyli, piękny kolorowy i nie będzie mógł go przeoczyć. 
Tymczasem poleci po ostatnie zlecenie. Ma to być coś niezwykłego. Takie ziarenko kopi luwak na torcie… czy na czymś tam innym. Nie pamiętał dokładnie. 
Mijając alfa Canis Majoris przypomniał sobie, że powinien zgłosić przelotową. Sięgnął do panelu i nic nie zrobił. "Mam to gdzieś. Przecież mnie znają. A najwyżej…" - pomyślał.
- Odezwij się, bo cię zestrzelę.
- … - nacisnął komunikator, ale się nie odezwał.
- Przeginasz. 
- … - 
- Miałem ci nie mówić. Odchodzę na emeryturę. Będzie tu nowy. 
- Cześć. Tu ja. Lecę.
- Lecisz sobie w kulki. Ale ten nowy nie będzie cię znał i może być śmiesznie. Ale nie dla ciebie… ha, ha, ha…
Znowu popadł w odmęty myśli. Wszechświat był tak nieruchomy, czarny, zimny i niemy. Czy termity, czy może coś bardziej spektakularnego? Może zabrać ładunek kilkuset ton polonu, plutonu, protaktynu, prometu albo innego cholerstwa i trzepnąć w drugi taki z naprzeciwka? Ciekawe co z duszą wtedy? 
- Zbliżasz się do stacji dokującej. Uruchom procedurę… zresztą wiesz co masz robić. - glos z kontroli lotów go przebudził.
- Skąd wiesz, że wiem?
- Bo, do cholery, nie jesteś tu pierwszy raz. 
- A to… tak, to wiem.
- To czego nie wiesz?
- Co zabieram tym razem?
- Coś specjalnego. Masz grafenowy izolator kabiny?
- Taa…
- Mamy dla ciebie całą kupę fajnych metali niezbyt lekkich. Tylko ich nie wrzuć na jedną kupę ha, ha, ha….
Ładunek trafiony jak nic. Przy wszystkich jego rozterkach i dołach dostał takie coś… Dzięki chłopaki.  Właśnie o czymś takim myślałem… To mi ułatwiliście… Niech was szlag…

2016-10-29

Zastygły

Tam ktoś jest. W krysztale zastygł. Niema uwertura martwych ptaków na czarnym niebie przebudzi pięść, która skruszy kamień a on przebudzi się. Świat będzie głodny niego a on głodny nowego świata. Przyjmie nową twarz i zdecyduje gdzie iść.
Teraz jednak czas dla niego nie istnieje.
Nie czuje przeszłości, która składała się tylko z nanochwil i obrazami poorała wspomnienia. Nie spodziewa się żadnej przyszłości, bo utknął w teraźniejszości. A ta trwa i trwa. Obraz świata zamarł mu przed oczami i utknął w bezupływie.
Przechadzająca się po powierzchni kamienia pluskwa przystanęła, by popatrzeć z bliska w oko tego niezdarnego stworzenia. Robiła to, gdy czuła, że traci sztywność kręgosłupa, grunt pod nogami lub kontakt z rzeczywistością. To ją stawiało do pionu. Patrzyła w oko tego nędznego robaka i widziała jego przeszłe życie. Życie, które ledwie się w otchłani tli. Ktoś zatrzymał czas, ale i nie pozwolił odejść. Pluskwę przerażała myśl, że może skończyć podobnie. Ma swoją rolę i czas wracać. Przedstawienie musi trwać. Wbiła się więc w przebiegającego szczura i świeża, zatruta świdrowcem krew wypełniła ją ekstazą. A może to świdry ją umiejętnie drażniły?
 - Dobrze, dobrze… - pomyślała. - Taki mój los. Prawdziwy, struty i kaprawy. Taka sobie pozostanę.
Postanowiła wrócić jeszcze do kryształu nocą, gdy luna oświetli niemartwe oko robaka.
 - Może zorganizuję jakąś kameralną uroczystość z koleżankami? A może mszę? Może czarną? A może nie? Ale na czyją cześć? Jego, moją, naszą?
 - Przestań już mamrotać i spij. - powiedziała koleżanka trawiąca swą krew obok. - Ale jak będziesz szła to idę z tobą.

2016-10-28

Zmierzch.


Nadchodzi. Dać mu się zaskoczyć, czy nie dać mu się wywinąć? A może płaszcz na łeb i próbować przeczekać? Niewidzialnym się stać. Czy za triumf ciekawości pić? Tyle lat z zasadzek całym uchodził,  zgrozom snu na jawie i nie na jawie też. Lecz teraz… Zasłony ciężkie, stare i brudne zakrywają słońca zachód i słońca wschód. Lepiej już niech spadną na łeb. Niech spadnie wszystko na raz. Łatwiej potem posprzątać, gdy od zera albo do zera. Czas iść.

2016-10-26

Piękno pośmertnych barw.


W jesiennym mroku doszedł do kresu krętych myśli łącząc się z pejzażem. Stał się materialną eksplozją gnilnych barw. Słodkich, mocnych i cuchnących. Śmierci dłonie czule nakryły go płaszczem mchu. Zadbały, by po zimie nie zostało nic. Labirynt duszy okazał się zbyt nieprzewidywalny, zdradliwy i zupełnie nielogiczny. Jego własny labirynt, w którym teraz ucztują czerwie. Pod płaszczem zimowej pierzyny w ciszy i zapomnieniu dopełni się los. Powróci skąd przyszedł. Do natury, by powrócić jako pijawka lub wąż. Nie będzie pamiętał, kto przyjacielem był, a kto miłosnym uściskiem płuca wycisnął i kręgosłup zgruchotał. Zmęczony i zdecydowany niecierpliwi się.

2016-10-24

Ciepło jaskiń

Zaszczuty skrył się w głębi ziemi. Gdzieś wyżej jest życie, które go wypluło i lód, który mu kościec skuł.  Rdzewiejąca klinga, schowana w najciemniejszym kącie, niecierpliwi się tęskna czułej dłoni. Dłoni, która obejmie ją po raz ostatni. I po raz ostatni poczuje jej kojące ciepło. 
Nie miał siły się ruszać, ale wziął broń i powolnymi ruchami głaskał ostrze. Był tu tak długo sam, że słyszał jęki dusz tonących w podziemnej rzece wrzącej krwi. Zastanawiał się, czy tu, czy może gdzieś indziej odpocznie na wieki. Różne myśli mgłą zasnuwały mu upływający czas. Coraz rzadziej chciał budzić się w podziemnych skalnych korytarzach, ciągle sam.
Krwiste światło rzeki nie rozjaśniało za bardzo podziemi, ale jego oczy już przywykły. Przywykły też do samotności. Podniósł miecz i wpatrywał się w lśniący metal gdy zaświeciły się w nim czerwono diable oczy.
 - Do piekła! - wysyczała czarna postać, pomalowana krwią i ruszyła w jego stronę. - Nikt tam cię nie czeka prócz mnie.
 - Nie tak szybko! - krzyknął chcąc jednocześnie się obronić, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Zardzewiałe ostrze brzytwy rozharatało gardło i krew trysnęła na skalną ścianę. Świat odpływał a morderczy szept sączył diabelski wiersz…
 - Tyle właśnie byłeś wart. Kilka nocnych mar. Mam tu twoje sny. Komuś je dam, komuś je dam… Na piersi kwiat się zalągł. Na krwi wyrósł…


2016-10-23

Octomenda


Czego tam bronisz ośmionogi? Czemu straszysz? A może tylko obserwujesz i czekasz? Fałszywy ruch, emocjonalny, nieprzemyślany, zgubny… Dopilnujesz by się stał, czy czuwasz by się nie stał? Oczy małe, schowane i fałszywie obojętne. Tak. Ty czekasz. Cierpliwie i stanowczo. Gdy ktoś tuż obok padnie, mimo tylu twoich wici, żadnej mu nie podasz. Wszystkich użyjesz, żeby chwycić i nie puścić. Nie dasz żadnych szans. Jednostronny masz swój świat, lepki, grząski i zamknięty. Dać ci dłoń, czy sięgniesz? A może już masz?

2016-10-22

Ślisko



Wściekłe, dzikie i pierwotne żądze bulgoczą w czaszce grzane żarem nienawiści i zemsty. Stoję na krawędzi snu i jawy. Gotowy by eksplodować i zarzygać wszystko kwasem oczy trawiącym. Moc kumulująca się w odnóżach czeka by wystrzelić ciało w jądro wojny. Chaos zasieję i śmierć. Płacz i dośmiertny żal. Ruszać czas, bo stawy implodują i na zawsze zostanę tu w środku płonący a na zewnątrz jak kamień zimny. Albo jak lód. Coraz słabszy, topniejący. Spalić tam czy spłonąć tu? Podmuch ciem losem niech.

2016-10-19

Nowe życie.



Ugodzony demon padł z dala od pola bitwy. Zabłąkana włócznia rozerwała szyję ciała, którego używał i odrąbała łeb tak, że zwisał na strzępie skóry. Siłą opętania zaciągną tę kupę flaków na skraj moczarów. Wściekłość kipiała w jego myślach. Będzie musiał znaleźć nowe ciało. Znowu straci czas. Na moczarach dźwięk odległych bitew rozpływał się w wieczornej mgle. Wiedział, że sam nie da rady opuścić martwego ciała już szumiącego mlaskającymi czerwiami. Musiał zdążyć przed świtem.
Luna rozświetliła bagienną wodę. Iskrzyła w oczach kochanków, którzy skryli się tu przed oczami świata. Drewniana łódź kołysała się w rytm splecionych ciał. Spragniona chłodu wody kobieca dłoń delikatnie wysunęła się z łodzi. Jej palce zatopiły się w rozszarpanej gardzieli trupa. Potężny skurcz spiął ciało niewiasty, która nie zdążyła nawet jęknąć, gdy demon zawładną jej ciałem. Nogi obejmujące młodzieńca zacisnęły się z diabelską siłą miażdżąc mu kręgosłup. Drugą ręką diablica szarpnęła głowę kochanka w tył łamiąc mu kark. Na moczarach zapanowała cisza.
Oświetlona światłem księżyca naga wiedźma stała na dryfującej łodzi charcząc diabelskie zaklęcia. Dotykała lubieżnie swojego ciała, jakby robiła to po raz pierwszy. W rzeczy samej robiła to po raz pierwszy w nowym życiu.

2016-10-18

Ostatni przystanek



W gwiazdach widział swoje przeszłe życie.
Choć widział je coraz słabiej zawsze prosił, by łóżko na noc przestawiano bliżej okna.
Odległy dźwięk zamykanych krat nie pozwalał zapomnieć gdzie jest i że nigdy już nie wróci.
W odległych zakamarkach swojej duszy szukał coraz słabszych obrazów z przeszłości. Obrazów, które przez wiele lat dodawały mu sił i pozwoliły przetrwać. Niestety ostatnio coraz mniej ich znajdował.

Ostatnie promienie karła



Czerwony karzeł umiera. Na jedynej w tym układzie planecie życie gaśnie pozostawiając piach i popiół. Niedopałki kryją się pod ziemią grzejąc się ciepłem gasnącego wnętrza planety.
Gdy przez gęste chmury przebije się słabe światło czerwonego karła, pomyje życia wypełzają z nor i grzeją swoje zmutowane garby. Sycą się przestrzenią skryci pod parasolem rubinowego światła. Parasola, który jednocześnie chroni przed złem przyczajonym w ciemnościach. Ci, którzy łaknęli zachodu słońca nigdy nie wrócili do podziemi. 
- Czas wracać. - powiedział Ćmiarz do towarzysza.
- Ile razy już wracaliśmy?
- O co pytasz?
- Ile razy wychodziliśmy? Po co wracamy? Mam dość. Dziś zostaję.
- Jak chcesz. 
Ćmiarz oddalił się w kierunku wejścia do podziemi. Tu nikt niczemu się nie dziwił.
Towarzysz spojrzał na rubinową gwiazdę znikającą powoli za horyzontem. Na ciemnym niebie zaczynały tańczyć nieśmiałe barwy, jakich dotąd nie widział. Był to najpiękniejszy widok w jego życiu. "Ciekawe jak to wyglądało nim słońce zgasło" - pomyślał.
Wraz ze zmrokiem nadeszło przeraźliwe zimno i dźwięki. Dźwięki niepodobne do niczego co znał. Piskliwe jak pocieranie szkłem o szkło. Jak komputerowy szum przenikający myśli. Zdążył jeszcze dostrzec niebieskawe światło zbliżające się błyskawicznie w jego stronę nim strach sparaliżował go kompletnie. Pisk niczym zimny sztylet przebił mu mózg, pozbawił czucia, odłączył od ciała. Żył, ale poza ciałem.
 - Witaj z Systemie Dziedzictwa Cywilizacji. Trwa sprawdzanie zawartości. Czekaj. - poinformował go beznamiętny głos, trochę przypominający głos samic jego gatunku. 
Czuł się dziwnie, niby świadomy tego co się dzieje, ale niezbyt mógł zapanować nad dźwiękami, obrazami, emocjami, wspomnieniami i całym tego typu gównem, które eksplodowało na nanosekundy w jego myślach i zaraz znikało.
 - Trwa sprawdzanie zawartości. Czekaj. - znowu ten sam komunikat. - System wyszukuje informacji wartościowych, które zostaną zarchiwizowane. Czekaj.
Zupełnie zapomniał, że miał kiedyś ciało. Powoli przyzwyczajał się do nowej rzeczywistości. Zaczął odczuwać, że nie jest tutaj sam. To był jakiś inny nowy świat. Powinien czuć się przerażony, ale właściwie stawał się coraz bardziej zrelaksowany. W pewnym momencie zrozumiał, że ktoś próbuje się z nim skontaktować. Skierował ku niemu myśli i już miał coś "powiedzieć" gdy usłyszał:
- Sprawdzanie zakończone. System nie odnalazł informacji przedstawiających wartość dla SDC. Odłączam sys...oij[o[pzid]0c87-39hoim9au4=tx,jjpc............___________

2016-10-17

Tchnienie



Władca stanął przed świątynią, pchnął wrota i zamarł. W środku nie było nic poza ciałem rozdrapanym po całej podłodze. Szczury dojadały resztki kapłana. W powietrzu czuć było śmierć. Mimo to musiał wejść. Musiał dostać się do lochu.
Głęboko pod ziemią skalne sklepienie migotało ciepłymi barwami życia jakby drwiąc sobie z tego, co miało nadejść.
Król podszedł do studni przeznaczenia. Żółto-zielone światło bijące z podziemi oświetliło jego pomarszczoną twarz i puste oczodoły. Diabeł żyjący w ciele tego dawno zmarłego człowieka spojrzał w przyszłość.
 - Bracie, co widzisz? - wycharczała stojąca tuż za władcą przeraźliwe chuda postać.
 - Dzień zapłaty. Czas klątw nadchodzi.
Roześmiali się a śmiech echem rozszedł się po ścianach.
W jaskini głęboko pod lochem zadrżała stara skrzynia. Rechot przerwał ciszę skał i rozbudził ukrytego w niej wojownika. Zło tchnęło w niego zaciekawienie i dawno uleciałe życie. Głęboko w czeluściach podświadomości dojrzał światło i wpatrzone w niego oczy demona.
 - Witaj. Czas wstać…

2016-10-16

Wogiennik



- I co z tego, że z przodu pożoga. Co z tego, że ogień wypala na czole znak. Co z tego, że oczy zagotowanym białkiem zaszły. Nogi gdy urwane siłą ducha pociągnę, łapy przetrącone bezwładne będę pchać.
Myśli od jaja w mózgu zagnieżdżone pchają robala Smroda do przodu. Szepcze sam do siebie dodając sobie otuchy.
- Co ty tam mruczysz?- zapytał go sunący obok na plecach skrzydlaty cień. Ale robal go nie dosłyszał i dalej sączył słowa pod nosem.
- Ciałem w popiół a duchem w dym. Rozwieje mnie wiaterek na cztery strony łąki. Wszędzie i nigdzie będę sobie był. Tyle dróg wprzód a każda w końcu w piach. Po co tak się męczyć? Nie lepiej nagły ciach?
- Ty wiesz, że ja cię nie do końca słyszę? Nieroztropnie dość. Ale co mnie to…
Cień spoglądał mu prosto w twarz podpierając swoją głowę skrzydłem. Cały czas sunął obok potępieńca. Dotarli do bramy. Ognisty wiatr stał się tak głośny, że już nikt nikogo nie słyszał. Cień uznał, że dwa razy prosić to aż nadto, więc bez zbędnej zwłoki wydrapał pazurem na czole Smroda ścieżkę Wenus z gwiaździstego nieba.
- Masz tu bilet. Nie będziesz musiał stać w kolejce.
I zniknął. Robal stanął przed kołatką i zastukał. Znak na czole palił go niemiłosiernie. Zza uchylonej bramy wychylił się kolejny skrzydłacz i przysuną ryj do Smroda.
- Cień ci to wydrapał? I pewnie na plecach sobie leżał?
Smród kiwnął głową.
- No to masz pecha. Jest odwrotnie. Lecisz na dół. Trzeba się było skupić.
Szczęśliwie dla siebie samego robal znów się zamyślił  i nie zauważył jak Skrzydłacz zrzucił go w czeluście piekielne. Chyba krwisunek palił go zbyt mocno.

2016-10-14

Zgniłkowe sny



Ciało z lekka nadgnite. W grunt zaczyna wrastać i już nawet wiatr go nie przesuwa. Ręce i nogi niedawno jeszcze sztywno ku górze wyciągnięte zwisły każde w inną stronę. Liście jesienne opadły i czasem światło gwiazd odbije się w oczach martwego ciała. Martwego ciała, bo dusza wewnątrz ciągle jest. Jest uwięziona i nie może się wydostać. Ktoś tu o kimś zapomniał albo właśnie nie zapomniał.
 - O czym śnisz tam w głębi? - zapytał kruk, który podleciał i pazurem drapał brzuch zgniłka sprawdzając czy nadaje się do zżarcia
 - Chcę już stąd wyjść.
Kruk podskoczył z wrażenia.
 - Co?!
 - No to.
Ptaszysko przybliżyło swoje oko do oka zgniłka podejrzliwie.
 - Siedzisz tam? I podglądasz życie? Nieładnie.
I wydłubał oko dziobem. Potem spróbował obrócić truchło nogą, ale zrobił tylko dziurę przez którą wypadły robaki zjadające wnętrzności.
 - A do dupy to. Nic ciekawego tu nie ma.
Zawinął skrzydłem i odleciał. Zgniłek nie otrząsną się jeszcze po utracie oka gdy znienacka kruk wrócił i wydłubał mu drugie oko.
 - Jak byś cicho siedział to mógłbyś w nocy do księżyca popłakać.
Znowu odleciał i znowu wrócił.
 - No dobra. Jak padnę to wspomnę tam o tobie, bo chyba zapomnieli. Za jakieś 100 lat na oko. "Na oko"…
Zaśmiał się, odleciał i zaraz wrócił.
 - Właśnie dotarło do mnie co powiedziałem. 100 lat. Ale zawsze lepsze to niż nic. No to cześć.
Dziobnął dwa robaki z brzucha i odleciał.
Zgniłek zaczął przeklinać wszystkich znanych mu bogów i wyzywać wszelkie demony. Chciał za wszelką cenę już odejść. Gdziekolwiek. Ale jego życie było tak nijakie, że nawet teraz nikt nie zwrócił na niego uwagi.

2016-10-13

Medyk




 - Przyłóż dłoń do mego czoła. Chcę poczuć, że zakończyło się szaleństwo. Przyciśnij z całych sił.
Przyłożyłem rozgrzaną dłoń do zrogowaciałego czoła medyka. Było zdumiewająco zimne jak na okoliczności, w których przyszło nam się spotkać. Medyk przymknął oczy i wczytywał się w pulsującą w dłoni krew. Wszyscy w jaskini ucichli. Po dłuższej chwili spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział cicho:
 - Zwiążcie go!
Nim zdążyłem drgnąć byłem przywiązany za ręce i nogi do wilgotnej ściany. Olbrzymi i śmierdzący strażnik dociskał moją szyję rzemieniem. Nawet gdybym chciał coś powiedzieć to i tak nie byłbym w stanie.
- Nie wszystko mi powiedziałeś. Zapłacisz.
Przysunął swoją twarz do mojej, rozdziawił paszczę i uśpił zgniłym chuchem resztek zębów.

Po przebudzeniu leżałem na kamiennym blacie przywiązany jak skazaniec na krześle elektrycznym. W miejscu trzewi była pustka. Wszystko wypatroszone. Żyłem tylko dlatego, że Medyk podłączył mnie do dziwacznej organicznej aparatury, która pompowała i filtrowała krew oraz dostarczała wszystkiego co potrzebne do wegetacji. Gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności dostrzegłem, że  różnych częściach rozległej jaskini leżało więcej takich jak ja. Wszyscy byliśmy podłączeni do wspólnej instalacji. Po środku pulsowało niemal niezauważalnie czerwone światło wewnątrz czegoś, co wyglądało na gigantyczny kokon. Zaczynałem rozumieć...
- Widzę, że zdążyłeś się już rozejrzeć. Pewnie chcesz wiedzieć cóż tam się kluje. Nie, nie pytaj. Zresztą i tak jesteś po resekcji wszelkich zbędnych narządów, więc nie masz czym zapytać.
Medyk roześmiał się a echo jego rechoto-skrzeku długo jeszcze rozbrzmiewało w jaskini.
- Zastanawiam się czy warto strzępić jęzor. No nie. Nie warto. Zaraz wytnę ci zbędne fragmenty mózgu i nie będzie to już dla ciebie ważne. Ciao.
Instalacja, do której byłem podłączony ożyła i czułem jak węże nerwo-żył wślizgują mi się do wnętrza czaszki. Świat zatrzeszczał, skrzywił się i znikł.

2016-10-12

Wilgotne kwiaty





Koścista łapa demona chwyciła kilka małych, chudych trujących grzybów rosnących na grobie wisielca, wyrwała je razem z mchem i schowała do skórzanego mieszka. Czarna postać oddalała się w świetle księżyca szepcąc sama do siebie.
 - Tyle właśnie byłeś wart. Kilka nocnych mar. Mam tu twoje sny. Komuś je dam, komuś je dam… Na piersi kwiat się zalągł. Na krwi wyrósł luną oświetlony. Ostatni raz spoglądasz na gwiazdy w ziemi zakopany. Kwiat przekwitnie i czarna chmura zakryje twoje oczy. Nikt nigdy gotowy na to nie jest. Sam z podziemi nie wyjdziesz choć sam się tam wybrałeś. Sam tam teraz będziesz gnił. Słyszysz te podziemne dzwony? Nie dla ciebie one. Ty w mokrym mlasku glist ziemią się staniesz a dusza twoja wsiąknie aż do piekieł. Tam spotkamy się, tam spotkamy się…

2016-10-11

Arachnokron


 - Spojrzyj na mnie. Godziny cieniem czytaj. Czasu masz niewiele. Płonę. Wkrótce popiół po mnie zostanie. Postój chwilę tu ze mną. Proszę.
Oczy Arachnokrona już dawno wyblakły, ale powłoka jeszcze jakoś się trzymała. Kronoczyt lubił go od zawsze. Stał teraz obok i patrzył na jego ostatnie chwile.
 - Odrodzisz się?
 - Jak zawsze, ale my się już nie spotkamy.
 - Skąd…?
 - Masz niewiele czasu. Ona jest już w drodze.
Kronoczyt zrozumiał w mgnieniu oka. Odwrócił się błyskawicznie uzbrajając kolce jadowe i zamarł ugodzony żądłem w brzuch.
Nie umarł. Potwór wtłoczył mu do trzewi swoje larwy.
 - To teraz sobie pozdychasz, a moje pociechy żywcem cię od środka powyżerają - wycedził kat do swojej ofiary po czym odwrócił się w kierunku Arachnokrona.
 - Dzięki. Znowu jakoś się udało.
Arachnokron podniósł się, otrzepał nogi, podszedł do zamroczonego Kronoczyta i spojrzał mu w oczy.
 - Będzie łaskotać.
Roześmiał się w głos i odszedł w drugą stronę. Na odchodne krzyknął do Potwora:
 - Truchło dla mnie!
 - Jasne. Jak zwykle…

Przed bramą.


 - W oczy mi spójrz. To nie ja zabiłam cię. Jad na moim kolcu głębiej ktoś zgotował. Jam posłańcem tylko.
Łżywy uśmiech przeczył temu co właśnie wycharczała diablica zemsty. Powoli i majestatycznie przechodziła przez uchyloną bramę. Czerwone światło tańczyło za jej plecami a wokół podążały cienie nerwowo rozbiegane po mokrych kamiennych ścianach.
 - Mamy jeszcze czas zanim jego krew na ściany tryśnie. Zostawcie go. Niech poleży.
Cienie przyczaiły się za diablą córką wyraźnie niezadowolone.
 - Wiesz, wy ludzie potrzebujecie tylko głowy i torsu, by ducha utrzymać. Pokażę ci.
Podeszła do nieszczęśnika, który był tu przede mną. Jęczał coś niezrozumiale. Pochyliła się nad nim i wysyczała mu zaklęcie do ucha. Cienie wpadły w ekstazę skacząc ze ściany na ścianę bezgłośnie. On próbował coś wykrzyczeć ale otwierał tylko usta w bezgłośnym strachu.
Czarne skrzydła zabójczyni przeszedł dreszcz rozkoszy. Chwyciła go za tułów dwiema mackami i uniosła. Trzecia macka powoli przekręcała jego ramiona staw po stawie. Kości trzaskały i rozrywały skórę. Krew spływała do wykutych arterii w skale i płynęła w głąb ziemi przez uchyloną bramę. Jad nie pozwalał mu stracić świadomości. Biedak czuł wszystko dokładnie, ale nie mógł wydać z siebie głosu. Kolejno wszystkie członki zostały powykręcane i wisiały na skrawkach skóry. Później diablica chwyciła go za męskość i pociągnęła powoli. Urwany kawałek mięsa zostawił po sobie otwór, przez który macki wyciągały kolejno wszystkie organy. Te z mlaskiem przyklejały się do posadzki.
 - Jak widzisz on ciągle żyje i nawet jest tu z nami. Prawda?
Zmasakrowany strzęp człowieka kiwnął głową.
 - Będzie jeszcze jakiś czas. Dopóki nie zajmą się nim moje kochanki. Bo wiesz, przez bramę przechodzi tylko dusza i to one ją zabierają. Tam na dół. Do ojca.
Wysunęła swój jęzor i chwyciła nim język człowieka. Powoli z namaszczeniem wyrwała go razem z kawałkiem gardła i rzuciła na podłogę. Macki delikatnie niczym palce matki dotknęły jego oczu i wcisnęły z całej siły w głąb czaszki. Czerwona masa eksplodowała wprost na lico diablicy. Znów przeszedł ją dreszcz rozkoszy. Rzuciła ciało na podłogę i skinęła na cienie.
 - Teraz wy moje kochane. Tylko tak, jak umiecie najlepiej. Zasłużył.
Cienie wślizgnęły się do jego ciała, które skurczyło się w konwulsji. Twarz zastygła w nieopisanym przerażeniu.
Diablica zemsty powoli odwróciła się w moją stronę. Zbliżyła obrzydliwe oblicze do mojej twarzy, powąchała i prychnęła jak stara klacz.
 - Jeszcze nie. Będziesz musiał poczekać. Ale przynajmniej wiesz na co.
Odwróciła się i szybko znikła za bramą razem ze swoimi cieniami.

2016-10-10

Pieszczota



- Pogłaszcz mnie po plecach. Zegnij delikatnie palce i przesuń od głowy w dół. Skrzydła ledwie muśnij. Delikatne są. Jak się sprawisz dostaniesz świeżą larwę.
Ucieszyłem się, bo wczorajsza była już mocno podgniła. Głaskałem diable plecy i patrzyłem jak od czasu do czasu dreszcz przechodzi ją od tułowia w dół. Odwłok zaczynał pęcznieć. Zaraz będzie smród. Powoli razem ze śluzem i ropą wyszła z odwłoka larwa. Ruszała się delikatnie.
 - Jest twoja. Bierz i nie chcę tego widzieć.
Chwyciłem dziecię i już chciałem biec jak najszybciej i jak najdalej ale… ten cholerny śluz. Larwa wyślizgnęła się na kamienną podłogę, pojechała pod ścianę a ja wpadłem stopami wprost w jej brzuch. Jedna wielka czerwono-żółta cuchnąca plama a ja w środku. Podniosłem ręce, z palców ściekała mi breja pazurami wampira.
 - Odwracać się czy raczej nie? - spytała larwia mać.
Nie było sensu odpowiadać. Oboje to wiedzieliśmy.
 - Podejdź do mnie robaku. Od przodu. Przytulę cię do mego serca.
Zwymiotowałem. Wstałem przy pomocy strażników, którzy byli również bardzo pomocni w dociągnięciu mnie przed oblicze potwory. Trzymali mocno.
 - Dałam ci taki piękny prezent. Moje dziecię do pożarcia. A ty rozsmarowałeś je po ścianie.
 - I podłodze - dopowiedział strażnik.
 - I podłodze. Ale pozwolę ci się zrehabilitować. Dostąpisz zaszczytu połączenia się ze mną. Razem stworzymy nowe…
Zwymiotowałem na pierś stojącego przede mną potwora. Jej rozwinięte skrzydła utworzyły nad nami baldachim.
 - Bliżej! - warknęła, a jej głos obudził wszystkie mary.
Strażnicy docisnęli mnie do jej nagich piersi tak mocno, że czułem bicie wszystkich jej serc. Nasze paszcze połączyły się i teraz ona wyrzygała mi kwas prosto w gardło. Strażnicy puścili bezwładne ramiona ale nie upadłem. Demon wsysał mnie. Nadtrawione wnętrzności, potem kości a na końcu zniekształconą powłokę. Głowa odpadła odgryziona na podłogę.

 - Pogłaszcz mnie po plecach - szepnęła absolutnie nieadekwatnie do sytuacji.
Następny potępieniec podszedł od tyłu do maciory i delikatnie opuszkami palców muskał jej grzbiet.

Idź już.



 - Nie ociągaj się.
 - Kiedy w końcu?
 - Zdychaj.
Szepty owijały się turbanem wokół głowy.
Myśli błądziły raz dalej, raz bliżej. Bywało, że nawet spadały na dno realnego świata. Tuż obok maski. Maski używanej gdy ktoś się zbliża. Sztuczne wąsy, zęby wampira i ciach.
Razem z tym drugim mieli zawsze wiele bardzo ważnych rzeczy do zrobienia. Jeden patrzył przez peryskop i sprawdzał czy wszystko co rozpoczęte nie zbliża przypadkiem do końca. Wszelkie niebezpieczeństwo tego typu należało gasić w zarodku, znaleźć problem chwilowo niemożliwy do rozwiązania i jeszcze go skomplikować. Ogień frustracji należy pielęgnować. Nie dopuszczać do stanu dążącego do rozwiązania. Bo może nadejść czas, gdy...
W każdą stronę po horyzont nic. Betonowe pole. Gdzie tu iść? Wszędzie jest to samo i zawsze wszędzie tak samo daleko. Ciężary dźwigam zupełnie bez sensu nikomu nie potrzebne. Mi też. Przystanę, sięgnę ręką do serca. Zupełnie spokojnie wyrwę je z aortą i popatrzę jak przestaje bić. Moja energia się wyzeruje. W końcu. A wtedy będzie można absolutnie bez wahania z poczuciem misji i spełnienia uwolnić świat od siebie. Tak, żeby nikomu nie przeszło przez myśl żałować. To ma być ulga. Dla wszystkich. To ma być działanie społecznie uzasadnione i potrzebne. Bez sentymentów.

2016-10-09

Strute tatuaże.


W dole czekam. Zimno tu choć bredzą, że gorąco. Spieszno ci czy nie? Teraz czy później, to nie ma znaczenia. Spotkamy się i tak. Nie ma takiej rzeki, z której czysty wyjdziesz. W skórę zatrute tatuaże sam sobie wkułeś. Czuję cię i w bezruchu czuwam. Błądzisz, wracasz, kręcisz i do przodu już nie idziesz. Skrzydłem cię nakryłem. Puste moje oczodoły, nic tam nie wypatrzysz. Wkrótce larwy cię zeżrą a z pleców wyrośnie chwast. Myśli moje po świecie muchami krążą zawsze wokół ciebie, bo zapomnieć się nie dajesz. Wkrótce znajdę ci niewygodny kąt gdzieś w marnej części piekła. Sam o sobie zapomnisz a dym rozwieje wiatr.

2016-10-08

Żmijny swąd.


Czy lepiej tu, czy może tam? Tu zimo i deszcz. Ostrza plecy tną. Żmije i padalce pod nogami. Ślisko. Szpony rozdrapują stare rany do krwi i płaczą, że pazury pobrudziły. Uciec nie ma dokąd. Wszędzie kolce zastawione, czujny kaci wzrok i palce obślizgłe czuwają muskając grzbiet szepcąc "nie oddalaj się i nie zbliżaj się".
Języki długie i poskręcane przez uszy myśli wyczytują. Projekcję urządzają przez własne krzywe szkiełka i recenzują. Poniewierają. Wiecznie nienasyceni wyciskają toksyny łechtając się nawzajem. Swąd i brud.
Strach tu być ale i niełatwo wyjść. Wspiąć się trzeba, nie obracać i rzucić. Tak, strach tu być.

2016-10-07

Paskrytożyt


Przyczajony w zakamarkach. Cicho czai się. Zawsze gdzieś tu jest. Gotów by w ułamku sekundy skazić myśli. Struć jadem i zasmrodzić tak, żeby nie dało się nad tym zapanować. Jaja puszczone w krwiobieg wszczynają bój. Podstępny, jadowity, robaczywy i zgubny. Dezorientacja toczy w złe strony a ciało poddaje się instynktowi. Strutemu i pozbawionemu dotyku chłodnych murów. Ciało zapada się w fetorze obślizgłych decyzji. Każdy ruch to swąd przenikający ciało, odór, którego nic nigdy już nie zmyje. Wystarczy uchylić bramę, by niepowstrzymany rój myśli zagnieździł się w mózgu, wpełzł wszędzie gdzie nie zdążysz się obronić i wszczął pożogę. Nie ma zwycięstwa, które zapewni spokój.
On zawsze gdzieś tu jest i czeka. Sprytny i zły. Drugi ja. Leniwie bezwzględny i wiecznie silniejszy.

2016-10-05

Do gwiazd



Za nim już co miało być, z przodu nic. Ślad znikł nim błoto zdążyło zaschnąć. Zdusił w sobie iskrę i zadeptał ogień. Nijaki los sam sobie sprawił. Przyłożył głowę do zimnego kamienia licząc na przebudzenie. Cisza go przygniotła a przed oczami pustka i dół. Przepaść bez dna, mgielna i czarna.
Kolorowe skrzydła cieszyły cudzy wzrok i odwracały wzrok. Dla niego to płaszcz. Zbroja i twierdza, wewnątrz której zupełnie inny świat. Nie ma go już. Rozpierzchł się na wietrze, wyciekł przez rdzawe dziury i palce skostniałe w jesienny wieczór. Zimowy wiatr już czuć. Z nim odleci życie i zniknie bez śladu w przestrzeni. Atomy powrócą do gwiazd.

2016-10-03

Gdy spadnę na dno.


W ciszy i mroku stąpam po kamiennej podłodze sunąc palcem po ścianie by nie tracić równowagi. Stęchłe powietrze drga w rytm pajęczych odnóży tkających sieć. Czas tka pułapkę.
Sunę bezgłośnie a arachnomelodia coraz wyraźniej kłuje moje bębenki. Jest zimno, ale pot spływa mi po plecach. Fetor staje się nie do wytrzymania. Przenikam przez wystawione dłonie gnijących żywcem ludzi zaklętych w pajęcze kokony przylepione do wilgotnych ścian katakumb. Widzę ich myśli. Kusicielskie demony, samice, lichwa sklejająca powieki, włosy w ustach, ból rozsądzający pierś. Wzywają milczeniem pomocy ale tu nikt nikomu nie pomoże. Nigdy.
Czuję ciepło na twarzy. Jestem blisko.
 - Skręciłeś. Mogłeś iść prosto. W szlamie i gnoju utonąłeś. Tak trudno było patrzeć tylko w przód? Gnije ci mózg. Twój układ nerwowy jest strzępem przeszłości. Nic tam po tobie. Tu będziesz miał czas na żal. Ciało zgnije ale ducha zatrzymam. Utkam ci specjalną ciasną sieć.
Jedwabna nić rozpoczyna delikatnie muskać ciało. Jak poranne słońce ogrzewa i otula. Prawdziwie troskliwe odnóża układają mnie do snu. Oczy skupione hipnotyzują mózg.
 - Zostań. Bądź tu. Na zawsze. Niczego już nie zdeptasz.
Palący jad rozpalił mi trzewia. Stało się.