2017-10-31

Diablice

Krople krwi odrywały się od paznokci dziewczyny i spadały na podłogę wybijając trupi rytm. W oczach gasło życie. Maria, nie chcąc nikogo budzić, starała się stąpać cicho, dokładnie w rytm kropel. W dłoni trzymała żyletkę, którą przed chwilą pocięła przyjaciółkę.
Musiała to zrobić. Nie mogła się zgodzić na to, żeby tak po prostu ją ktoś porzucał. Miała swoje potrzeby a tu w klasztorze niełatwo jest znaleźć kochankę, która tak znakomicie odczytuje wszelkie reakcje jej ciała na czułość, gorący oddech i drżącą dłoń pomiędzy udami...
Dłoń, zapomniała o dłoni. Musi ją odciąć. Tak delikatnych nie miała żadna z sióstr. Szkoda zostawić. Odwróciła się, ale w tej samej chwili ciało Magdaleny osunęło się na podłogę. Włosy, piękne, czarne, kręcone i pachnące lawendą, zaczepiły o lustro, które spadło i rozbiło się pod nogami Marii. Ta zamarła na widok demonów, które uwolnione rozpierzchły się na wszystkie strony niczym karaluchy. Nie bała się ich, zawsze wiedziała, że one tam są.
Nocami, gdy wymykały się z Magdaleną na korytarz, by tonąć w rozkoszy, diabelskie, pożądliwe oczy syciły się widokiem ich spoconych ciał błyszcząc po drugiej stronie lustra.
Maria podniosła fragment, by upewnić się, że dobrze wygląda w tak ważnej chwili, lecz od razu odrzuciła go z krzykiem. W odbiciu ujrzała swoją duszę. Ledwie widoczny cień i puste oczodoły. Zamarła na chwilę. Chciała schylić się po następny, ale poślizgnęła się na świeżej krwi i upadła na ciepłe ciało martwej kochanki. Poczuła się tak dobrze wtulając się w jej piersi, iż nieomal pożałowała, że poderżnęła jej gardło.
Nie miała siły się podnieść. Przesunęła dłoń po swoim udzie i poczuła ciepło. Ciepło i wilgoć. Kawałek lustra rozciął jej tętnicę.
Gdy zasypiała wtulona w Magdalenę, szczurze demony dobierały się do jej duszy. Jej i jej kochanki.
Diabeł zechciał mieć je u siebie. Obydwie. Będą mieć swoje własne przedstawienie. W szerszym gronie. Na zawsze.

2017-10-27

Spiritus Insectum

Insectus przyczaił się w cieniu. Postanowił poczekać zanim przeskoczy na drugą stronę. Chciał się upewnić, że zrobi to w odpowiednim momencie. Niejeden już musiał wracać do nowego ciała, jeszcze raz przechodzić przez nędzne życie, tylko dlatego, że Rachela przebudziła się akurat, gdy przechodzili przez dolinę blasku. On nie będzie taki głupi. Przyczai się, poczeka i przemknie dopiero, gdy będzie pewien, że nic mu nie przeszkodzi w drodze do ciemności.
Obserwując potężną Rachelę nucił sobie pradawną pieśń o wędrówce doliną światła w strachu i samotności…
Opasła odźwierna leżała w bezruchu. Insectus dojrzał na jej prawym boku pleśń. "Całkiem spore grzybki..." pomyślał i spochmurniał z radości, "Ona jest martwa!".
Podniósł swoje chude odnóża i zebrał się do biegu.
Światło drapało go do krwi. Nienawidził go i pędził co sił. Druga strona doliny była już blisko. Jakoś to zniesie.
Gdy zdawało się, że już nic się nie wydarzy, Rachela eksplodowała. Jej wnętrzności rozbryzgały się po całej okolicy. Wraz z nimi młode Arachny. Całe mnóstwo. Insectus stracił przyczepność i wpadł prosto w kłębowisko wesoło bawiącego się potomstwa starej, zgniłej Racheli.
"Ale sobie wybrałem moment…" pomyślał, unikając ze wszystkich sił dotknięcia którejkolwiek szczękoczułki. Tego nie chciał Insectus za nic. To one zmuszały dusze do powrotu. Ale na imię im było Legion, bo było ich wielu. Zbyt wielu… "Świetlisty Legion, jego mać..." - to była ostatnia myśl Insecusa w starym ciele.
Gdy światłość ogarnęła cały jego umysł, omal nie doprowadzając go do wymiotów, stracił poczucie czasu i przestrzeni. Ostatkiem świadomości poczuł jak wchodzi w nowe życie, gdzieś pomiędzy sapiącym tłuściochem i lamentującym ze strachu i bólu dziewczęciem. Będzie człowiekiem… tylko nie to… nie to…

2017-10-26

Latarnia zdrajców

- Ja wiem, w czyich oczach zabłyśnie śmierć. - powiedział Lucek w eter pewien, że odezwie się właśnie ten, o którym wspominał. - I nie będę tu wskazywał palcem, ale zdaje się, że…
 - Nie mów mi gdzie to jest.
 - A co? Wiesz?
 - Latarnia zdrajców.
 - Czyli wiesz. Ruszaj.
Diable szczenię uderzyło z kopyta kierując się w stronę ciemno pomarańczowego horyzontu. Tam ogień był najzajadliwszy. Palił nawet ich. Przyjaciele buntownicy spoglądali z dala, nie chcąc wpaść w oko ojcu. Będzie im go brakowało. Najbardziej temu, za którego się poświęcił.
Pędząc przez piekło, pogodzony z losem, żegnał się w myślach z kochankiem, który odprowadzał go wzrokiem, aż opadł ostatni pył.
 - Zapłacisz mi za to. - szeptał do siebie ten, który pozostał. - Jednak go przechytrzyłeś najdroższy..

2017-10-25

Reincaro

Przebudziwszy się po rozkosznej nocy Reign czuł się wspaniale. Nażarł się zgnilizny, ochlał prawie zakrzepłej, gnijącej krwi a w resztkach padliny złożył całą zgraję jaj. Uśmiechnął się na wspomnienie wspólnych zapłodzin z innymi mu podobnymi.
Dobry humor  minął, gdy przypomniał sobie, że ma misję a istotą, w którą wpasował go ojciec, gardził. Nic w tym ciele mu nie wychodziło. Czekał na śmierć.
Leżąc tak, wpatrywał się w niebieskie znienawidzone niebo i knuł. Knuł, jak zasłonić ten cyjan ukochaną czernią.
Podniósł się i od razu padł na garb.
Miał urwany odwłok. Flaki były wszędzie dookoła a on przykleił się do ściany. Nie obchodziło go jak to się stało. Pewnie zbyt ostro się zapładniali...
"Teraz poczekam cicho na śmierć. Może nie poczuję." Gdy tylko skończył myśl, ciepły odór pajęczego jadu popieścił mu nozdrza. Czekała go długo wyczekiwana i upragniona, męczarnia. Żywcem zgnije.
"Zabiję Cię tam w dole…" pomyślał, gdy jad zalewał mu gardziel.

2017-10-22

U martwych stóp.

Doczołgał się do stóp konającego olbrzyma. Tyle razy próbował go zaszlachtować, że naturalną śmierć tego boskiego sługi uznał za porażkę.
Leżał u jego martwych stóp i szukał w głowie jakiegokolwiek celu, który zatrzyma go na tym świecie. Nic nie znajdował. "Poleżę tu z tobą do poranka. Może gdy wzejdzie słońce… Może wtedy się obudzę." - pomyślał i legł przy wielkich, włochatych odnóżach poczwary.
Słońce nie wzeszło.

2017-10-19

Czarci wzrok

Pośrodku owłosionego łba błyszczało czerwienią diable ślepie. Przewiercało na wskroś, nie pozwalało skupić myśli. Ten wzrok nie pozostawiał złudzeń. To było powitanie, bezlitosne, ogniem zmrożone.
Diabeł rozpostarł skrzydła nie odrywając oka od gościa. W cieniu jego skrzydeł było chłodniej. Zdecydowanie chłodniej. Nieszczęśnik pożałował nawet, że bał się tego cienia za życia. Teraz przestał.
Wyprostował się i poczuł się mocny, pierwszy raz od dnia urodzin niczego się nie bał.
Machnięcie skrzydeł wywiało z człowieka duszę, słabą, zgarbioną, wystraszoną i rozmodloną. Człowiek patrzył na nią z pogardą.
 - Przez ciebie, przez twoją pokurczoną wolę i lepki strach zmarnowałem życie. Jedno jedyne życie. Idź! Tu będziesz się modlić aż do dnia sądu. Niech cię zabiera w żar.
Diabeł uśmiechnął się i kolejnym machnięciem zdmuchnął duszę w ogień.
Polubił tego człowieczka. Może i późno, ale jednak się pozbierał. Może go odeśle? Dusza zostaje.

2017-10-17

Asylum


- Gdzie idziemy? Dokąd mnie ciągniesz?
 - Chwile gniewu, złość. Zepsułeś wszystko. Wiesz? Zepsute rzeczy się wyrzuca. Nie naprawia już teraz. Szkoda cennego czasu.
 - Nie chcę tu być! Nie zamykaj mnie!
 - Jesteś złamaną obietnicą, obrazem na dykcie, którą zżarła pleśń.
 - Nie!
 - Jesteś lustrem, które nie odbija światła i słowem, którego nie słyszy nikt. Niczym. Stworzę ci zatem świat, w którym będziesz kimś. Świat, w którym będziesz tylko ty. Teraz śpij.

2017-10-16

Trupokalipsa

Tu, u twych stóp klękam, krwią broczę i sił na więcej nie starczy. Doceń moje poświęcenie, życiem podpieczętowany cyrograf.
W złą stronę pędzić zamierzał twój los, więc go sklęłam i sprytem powstrzymać zdołałam. Nie dziękuj, nie trzeba.
Jad we krwi i miłość w oczach. Z ust spiłeś miód a językiem wygryzionym wessałeś przebiegle ukryty los. Mała ja i głupi Ty…
Spotkamy się tam. Nie patrz na mnie ostatni raz, już sił ci brak.

2017-10-14

Światło z głębi

Stopy zdarte do kości, na dłoniach skóry strzępy. Droga była kręta, krzewy cierniste a kamienie ostre. Nie miało być łatwo. Zwątpienie, które tyle razy mąciło wzrok, mieszało myśli, okazało się szeptem diabła. Czułym, wprost do ucha. Nie igra się z takim kochankiem, tym bardziej, że to przyjazny i ciepły głos. Dawał znak, wskazywał i oświecał. Jednak trudno się czasem przekonać, gdy glos, choć słuszny, to czarci. Tak też i tym razem było.
Na końcu drogi, miast wyczekiwanej kopuły z dzwonem tylko drewniany, strzaskany ruszt. Nic się nie ostało. Zamiast murów kamiennych i przyjaciół tylko dziurawe ruiny i kości białe jak kreda. Czuć w zgliszczach festyn, było tutaj hucznie. Ale dawno już. Teraz cicho, nawet wiatr nie ma ochoty wiać. Westchnień brak.
Sił brakuje by wracać. Szeptaj teraz czarcie, świeć.

2017-10-10

Ścierwożerca

Chodź, wyprowadzę cię na błoto albo inne szambo, jak tylko będziesz chciał. Nażresz się jakiegoś gówna, zdechłej ryby, albo co tam sobie znajdziesz. Może śmierdzieć. Nawet powinno. O, patrz, jaka twarda smycz. Wczoraj wyprowadzałem twoją matkę. Podobało jej się to, mi też. Dlatego smycz dziś taka twarda… Zaschnięta. Rozumiesz? Gówno rozumiesz, bo gówno żresz. Dobra, chodź już. Smród nadchodzi i zrobi się tłoczno. Musimy być pierwsi. Zakładaj kaganiec. Ty mnie w ogóle słuchasz? Ścierwożerca i fetorator zaschnięty jego mać. Spodnie zostaw. Niech inni też coś mają z życia. Idziemy.

2017-10-06

Pokusa.

Ciepło tu i wygodnie. Przylepiona do masy, która ślamazarnie sunęła w kontraście, M krzywiła się co rusz szturchana wszędobylską, natarczywą światłością. Kiedyś nęcąca pokusa, teraz cuchnąca dziura, z której wypływała owa światłość stała się owrzodzeniem gałek ocznych. Coś musiało zostać zrobione. Koniecznie.
Odwrócić się i pójść w cień, którego coraz mniej? Nie. To nie w stylu M. Raczej pozwoliłaby się wessać i jak szpieg, najchytrzejszy z chytrych, dostać się do samego źródła. Źródełka. I tam zrobić to co trzeba.

M weszła w stan doźródłowujący, dzięki czemu oślepieni cieplariusze wnieśli ją w głąb swego raju. Nic nie musiała robić, więc był czas na przygotowania. Jakże to słodkie.

Lata minęły i świat zapomniał, jak to jest tonąć w fotonach ogłupiałych i chaotycznych. Ktoś tam nawet pamiętał, ale raczej nie wspominał tych odległych czasów. Po co?
Wreszcie widać wszystko jakim jest.

2017-10-04

Pasożyty

Zostawiwszy za sobą mściwe spojrzenia ruszyła w świat. Odważnie, zważywszy, że była nic nie wartą starą, śmierdzącą latawicą. Choć z drugiej strony, cokolwiek by ją nie czekało, będzie lepsze od tego, co pozostawiła za sobą. Połamane krzesło i mocno, naprawdę mocno, wytrzepaną pryczę znaną wszystkim samcom w mieście. Resztę zżarły szczury.
Stanęła na rozstaju dróg wyrytych w betonowym świecie i to zaklinowało jej procesy myślowe. Czas zamarł i czeka, tylko skóra na jej głowie zaczęła się grzać. Lata obijania łbem o ścianę dały o sobie znać.
Spojrzała w lewo, w prawo, przed siebie. Za dużo, trzy możliwości. Czas, będący wciąż w zamarciu, przymknął oczy załamany. Tu się długo nic nie wydarzy.
Wtem, znienacka nadjechała gromada rozweselonych hultajów z miasta. Zobaczywszy zdruzgotaną opcjami dziewkę, chwycili ją za łeb, wciągnęli na wóz i uroczyście, na wszelkie możliwe sposoby, sponiewierali. Ależ była uciecha. A najwięcej miała jej latawica, bo w końcu trafił się jej kawał niezłej rozrywki, gdy spokojnie zagryzając trawkę, patrzyła jak pasożyty, którymi obdarzyła chłopców, przebijają się przez ich skórę i pożerają ich żywcem. "Jak w kinie." - pomyślała i zdrzemnęła się styrana.

2017-10-02

W otchłani śpij


Śpij spokojnie, miejsce od dawna przygotowane. Nikt ci tu snu zburzyć nie śmie. Otchłań i nicości cisza.  Tak jak chciałeś. Śpij na wieki.