2017-06-30

Z prochu w torf



Z mrowia wyszedłeś i w mrowie powrócisz.
Kluczyć będziesz i tropy mylić lecz ukryć się nie zdołasz. Głupiec czy błazen?
Błądzić w spirali czasu będziesz i kręgi coraz mniejsze zatoczysz by zdechnąć.
Robaczy legion wyssie twą krew, gdy w lesie ostatni raz padniesz na twarz.



2017-06-29

Skraj


Przyczajony na skraju czarnych myśli obserwuję chmury nadchodzące powoli i majestatycznie. Niepowstrzymanie zakrywają słońce i na ziemię z wolna spływa mrok. Zbieram siły na to co ma nastąpić. Jak w hamaku odrywam się od przyziemia i czekam. Zaprzyjaźniam się z czasem starając się nie słyszeć tykania zegarów i zapomnieć jak odczytywać położenie wskazówek. Przyjdzie czas gdy znów według nich trzeba będzie żyć. Przyjdzie czas na zryw.


Brzemię



"Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci…"

 - Uwaga! Będę rodzić! - krzyknęła gruba paskuda.
Jęki, sapanie, fetor i śluz. Nikogo nie ma. I nigdy nie było. Ciąży też. Nażarła się kwasu i puchnie od środka. Nie było na kogo wylać żółci więc rozdyma się niebywale i trzeszczy. Coraz mocniej trzeszczy. Korpus, niczym zamek błyskawiczny, rozpruł się dokładnie przez sam środek otwierając trzewia matrony eksplozywnie.
 - Wszystko do malowania… znowu… przecież dopiero co był remont… ach…
W swoim stylu. Zdychając próbowała jeszcze zepsuć komuś krew. Całe szczęście wszyscy już dawno od niej uciekli.


2017-06-11

Morderca

Zaskoczyło lustro samobójcę. W oczy spojrzał mordercy, który duszę mu wydarł i zatłukł. Taboret się chwieje a sznur mocno trzyma. Koniec się zbliża. I to taki absolutny, bo tylko ciało mu zostało. To, które posiadł całkiem niedawno. Duszy nie upilnował. Cóż.

2017-06-08

Przyjaciel


Czyje to głosy w głowie dzwonią
Czyje słowa ścieżki mylą
Gdy nie o drogę pytam
Kierunek donikąd wskazują
Któż to rękę podaje
Gdy z kolan się podnoszę
Chwytam i padam
Od dłoni łzami śliskiej
Tyle czasu obok pachniał
Przyjaciel przyjaźnią grzany
Gdy chłód nadszedł znikąd
Kocem nakrył siebie
Plecami się odwrócił w szloch
 

2017-06-05

Żagiel

Załadowałem na garb żagiel. Niby lekki i nowoczesny, ale ten boczny wiatr… Rozstawiam szeroko nogi i przesuwam się do przodu. Krok po kroku a raczej suwek po suwku. Powoli. Mogę tylko powoli od pewnego wydarzenia.
Byłem szalenie spragniony. Wypiłbym nawet żywicę. Pachnącą niczym miód. Tak. Niczym miód. Tak mi się przynajmniej zdawało, gdyż pozbawiony jestem węchu. Wysunąłem mą ssawkę i delikatnie, z czułością przytknąłem do płynu w miodowym kolorze. Zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy całowałem śpiącą koleżankę… Zupełnie tak samo. Wtedy ona się obudziła i wbiła mi ostre pazurska w oczy straciłem kilka ommatidów. Nic poważnego. Lecz z żywicą poszło mi znacznie gorzej. Owszem to była żywica, lecz epoksydowa. Jakiś podstępiec naprawiał żaglówkę. Znienacka przywarłem całym ryjem do tego czegoś. Ratując życie w panice straciłem wszystkie ommatidy. Wszystkie. Teraz dzień od nocy odróżniam tylko po… nie odróżniam. Taki los.
Trzeba powiedzieć, że taka żywica potrafi wciągnąć. No i się wciągnąłem.
Dźwigam teraz żagiel na akwen. O tam czuję wodę. Tak, to musi być woda. Oj... coś mi noga przywarła…