2016-11-27

Przebiegły

Więzień podziwiał świat zza podwójnych zardzewiałych krat. Zastanawiał się czy futryny potargała grawitacja czy może to świat jest skrzywiony za kratami.
Klucz szczękną w drzwiach celi.  Nie od razu rozpoznał ten dźwięk, choć powinien. Ostatni raz słyszał go tak dawno, że skrył mu się gdzieś w zakamarkach niepamięci. Nie miał ochoty się odwracać, ale kopniak w nerki go zmotywował.
 - Ruchy. Będziesz rozmawiać. Podnoś się!
 - Nigdzie nie…
Zanim skończył dwóch sporych aniołów ciągnęło go po chmurze do Sali Prawdy. Gdyby miał ochotę i przede wszystkim całe kolana, to może i by im pomógł. Lecz nie miał.
 - Spotkaliśmy się dziś tu…
 - Skończ to ględzenie. - wycharczał więzień i splunął krwią na podłogę. - Po co ten wstęp?
 - Zamknij się! - Wielki Wypominator podniósł głos… i skończył ględzujący wstęp.
Aniołowie puścili więźnia, który z hukiem przywarł do pięknej, białej marmurowej podłogi. "Ocho! Będę musiał zlizywać pewnie do czysta…" pomyślał, gdy dostrzegł krwawe ślady, które pozostawiły jego pogruchotane stopy ciągnięte przez sługi Palcomachatora.
 - A więc, mój drogi, miałeś po uwolnieniu się z pobytu na ziemi przyjść tu do nas pełen wiary, miłosierdzia, bogaty w dobre uczynki… A ty co? Czekaliśmy, czekaliśmy… i nic! Całe szczęście szef przehandlował Cię za cztery małe szczeniaczki, które mu się znudziły, bo byśmy do dziś zachodzili w głowę gdzie cię zwiało. Powiesz mi kochaniutki, co takiego interesującego cię uwiodło w drodze do domu?
 - Jak byś wcześniej zapytał to może bym pamiętał. Teraz to wiesz….
 - Przypomnę Ci kilka faktów. Polazłeś na kacu do Lucjana, coś mu nawrzucałeś ale ostatecznie robiłeś co ci kazał. Możesz to jakoś mi dokładniej rozświetlić?
 - Tak. - więzień czuł, ze to jest ten moment, w którym ważą się jego wieczne losy. - Otóż korzystając z uroku osobistego, który nomen omen jest już historią, chciałem wkupić się w łaskę pana ciemności i zostać koniem.
Nastała cisza.
 - Czy ty jesteś aż tak tępy, że spodziewasz się, że uwierzę w ten absurd?
 - Koniem trojańskim. Żyłem nędznie, tchórzliwie i pożądliwie. Tylko po to, by trafić tam na dół. Chciałem zostać zamachowcem samobójcą i od środka zniszczyć piekło. To był taki piękny plan. Taki przebiegły…
Nastała taka cisza, że nawet muchy zastanawiały się czy wypada latać.
 - Jesteś moim bohaterem. Nawet jeśli nie powiodło się to wzniosłe dzieło… Aniele! - zawołał do strażnika. - Zorganizuj proszę spotkanie weteranów duszoszarpiów. Będziemy organizować obozy treningowe dla takich jak on. - powiedział wskazując palcem na zdumionego więźnia.
Kilka godzin później więzień dostał pięknie wykaligrafowane pismo informujące go ułaskawieniu i o przyznaniu nagrody w zamian za wiekopomną innowację w sztuce wojny. Będzie mógł ponownie spędzić 77 lat jako homo sapiens na planecie Ziemia. Omal nie zemdlał ze szczęścia. Albo z rozczarowania. Jeszcze sam nie wiedział.

2016-11-25

Zbieg

Zbieg przyłożył spragnione usta do wilgotnej skały. W jaskini było zupełnie ciemno a cisza niemal sprawiała ból. Zmysły w końcu przywykły i dostrzegł gdzieś w dali światło a słuch zaczął wychwytywać najdrobniejsze szmery. Przyłożył ucho do skały by wsłuchać się w delikatny dźwięk kąpiącej wody. Działał kojąco. Przymknął oczy. Próbował zasnąć po całym dniu przedzierania się przez chaszcze ale dziwny niepokój podszył jego myśli. To stukanie. To nie krople. To rytm. Znał go. Przez wiele miesięcy towarzyszył mu w celi. Niósł się po kamiennych ścianach, ale nie każdy go słyszał. Tamci zostali. On zawarł pakt.
 - Hej tam. - w jego głowie rozległ się szept. - Myślałeś, że zapomniałem? To nic. Wszyscy tak myślą. Na początku. Kryłeś się. Taiłeś myśli przede mną. Myślałem nawet, że uciekłeś do niego. Że cię skrył. Ale nie. To dobrze.
Zbieg otworzył oczy, które przywykły już zupełnie do ciemności i zobaczył przed sobą Andrealfusa, który pomógł mu uciec i który teraz przyglądał się zmęczonemu człekowi wystukując rytm pazurem.
 - Dlaczego się boisz? Masz jeszcze czas. Chciałem tylko się przypomnieć. Umowa. Pamiętasz? A teraz rusz się. Psy nadchodzą.
Z oddali dochodził odgłos pogoni. Psy chyba chwyciły trop. Czas uciekać.
 - Walcz. Potem się spotkamy. Później. Kiedyś. Na pewno. Wypatruj.
Zbieg ani drgnął. Bił się z myślami. Może zdoła się z tego wyplątać. Może schować. Jak on to powiedział? "On cię skrył". Kto? Może jest jeszcze szansa?
- Ja ciebie słyszę. To nie jest takie proste. Zawsze będę blisko. - szept tym razem omal nie rozsadził mu czaszki. - Ty już przypieczętowałeś swój los.

2016-11-16

Zielony blask śmierci

Był diabelsko zmęczony. Przez wiele dni samotnie przedzierał się przez knieję uciekając przed wyrokiem. Bał się rozpalić ogień, by nie zdradzić gdzie jest i gdzie był. Ale dzisiaj już nie wytrzymał. Był głodny, przemoczony i zmarznięty. W nocy zaczęły dokuczać pierwsze przymrozki. Trudno, najwyżej jutro będzie musiał więcej przejść.

Siedział oparty o drzewo dokańczając upieczonego szczura. Tylko tyle udało mu się złapać. Odpoczywał. Dogasające ognisko ogrzewało go trochę. Patrzył przez ostatnie jesienne liście w gwiazdy zastanawiając się co poszło nie tak. Gdzie źle skręcił, jakie znaki przeoczył albo po prostu czego nie chciał dostrzec zaślepiony namiętnością. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł, że wypoczywa. Poczuł gdzieś głęboko iskrę nadziei. Powieki robiły się coraz cięższe. Jutro nadejdzie świt. Może lepszy.

Przebudził go zimny dotyk stali na gardle. Ogień zgasł, księżyc był w nowiu.
 - Znalazłem Cię. Nawet o tym nie myśl. Jeśli się ruszysz poderżnę ci gardło.
Wiedział, że nie ma żadnych szans. Jeśli sięgnie po nóż może nawet nie zdążyć go porządnie chwycić. Jeśli nie zrobi nic to jutro zawiśnie na szubienicy.

Puls przestrzeni echem rozgłosił wieść. Bezwiednie. 
W oku rozbłysła implozja barwiąc świat na trupio zielono. Martwe ciała padły w suche trawy jak dwa kamienie rzucone do stawu. Niechciane i odrażające zatruły ten świat. Kapiący z truchła swąd padł na falę przenikającą wszystko. Rozszedł się i znikł.

2016-11-10

Obietnice

Miasto próbuje prowadzić niemal ślepego wojownika echem kroków i chłodem kamiennych murów, ale co rusz jęczą i trzaskają kości biedaków, którzy nieopatrznie wleźli mu pod nogi. Chaos, ślepy los, ślepy zbój.
Gruby, nieruchawy kowal, który przed chwilą sprzedał mu zbroję stał przed kuźnią i zastanawiał się czy temu oblesiowi bardziej ona pomaga, czy przeszkadza.
Natomiast Siepacz, który wiecznie musiał pilnować swojego upośledzonego ja, brnął w przód nie przejmując się nikim. Skierował się do północnej bramy. Niemal nic widział w tym nowym hełmie. Ciągle się o coś potykał i coś deptał. Po dłuższej chwili stało się to tak monotonne, że wpadł w dziwnie rzewno-melancholijny nastrój. Ciało robiło swoje, a on zapadł się w głębię swojej jaźni. Choć niekoniecznie było tam głęboko…
"Pozwoliłem mu wyjść. Może i dobrze. Na chwilę i nie daleko. Ulał trochę nienawiści i na jakiś czas przysnął. Wierci się czasem, czasem go kłują ale na razie trzymam go za gardło. Przyduszam. Czekam. Ale jest silny. Umacnia się. Knuje. Boję się. Następnym razem będzie przebieglejszy. Zwiedzie mnie i oszuka. Zrobi coś, nie wiem co, dobre to będzie czy złe? A gdzie otworzę oczy? Przeciwko demonowi czy razem z demonem? Jak go zjeść? Gdzie zakopać? Kto przypilnuje by zgnił? Kto kości rozrzuci?"
Ślizgając się pomiędzy tymi myślami doszedł do bramy. Strażnicy otworzyli ją nie pytając o nic. Wyglądał tak, że nie musieli i na pewno nie chcieli. Zarzygany krwią pomyj, któremu drogę torowała czerń i płynąca z oczu nienawiść.
Spojrzał na chmury leniwie spływające z gór w oddali i wycharczał do siebie:
 - Gotuj się, idę. Znajdę i zabiję. Choćby to miała być ostatnia rzecz w moim i twoim życiu. Choćbym miał szukać tysiąc lat. Stanie się.
Obejrzał się jeszcze szybko w tył i pomyślał:
"A ty kowalu módl się, żebym go długo szukał. Bo za tę niewygodną zbroję też ci zapłacę. Taki napiwek…"

2016-11-03

Zakazany loch.

Przyklejony do sklepienia lochu leniwy strażnik przyglądał się duszy, która stanęła w wejściu i wydawała się niezdecydowana na krok w przód. Z zasady nie namawiał. Bawiło go raczej zaplątywanie węzłów niezdecydowania niż ich rozcinanie. Wczytywał się w losy przechodzących na druga stronę. Gdyby dbał o doczesność, to byłby bogaty. Ale to nie jego bajka.
Ten Parszywiec w drzwiach trochę go jednak intrygował. Postanowił się odezwać.
 - Muskam twój grzbiet. Czujesz mnie tam? Delikatną masz powłokę a ja mocny jad. Teraz już cię znam. Czytam twoje myśli, czarno tam masz. Gęsto i ponuro. Będziesz pasować. Piękny jest mój świat, gronostajowy, zielony, czerwienią ognia się mieniący. Na sklepieniu czekam. Tu w dole jest już miejsce dla ciebie. Ciasne, ciemne i nijakie. Gdy wspomnienia przeczytam nogą musnę cię po czaszce i naznaczę strutą twarz. Siecią cię oplotę, podgnijesz jeszcze trochę i zatrujesz krew. Ja tu jestem, czekam. Ścieżkę znasz.
Dopiero gdy skończył postać poruszyła się. Uniosła łeb skryty kapturem i zdawała się wpatrywać w strażnika. On nie czuł się tym poruszony, choć zaczynał podejrzewać, że coś przeoczył będąc w myślach tego człowieka.
 - Byłeś tu już?
 - Nie wiesz?
Teraz strażnik już nie miał wątpliwości. Czegoś nie dostrzegł. W tym ciele skryła się tajemnica. Zwiódł albo zwiedli go. Nie był pewien, a teraz mimo wielu prób jaźń tego człowieka nie dawała się złamać. Była jak zaklęty mur.
Skupiony na kolejnych próbach przedostania się do jego uniwersum nie zauważył, że Parszywiec znalazł się już obok niego. Przechytrzył go.
 - Mam cię! - kolczuga świsnęła przy głowie strażnika i tylko dzięki instynktowi starego wojownika nie rozłupała mu czaszki.
 - Nie tak szybko.
Strażnik przywykły do życia głową w dół sprawnie uszedł kolejnym próbom pozbawienia go życia. Parszywiec zatrzymał się i spuścił łeb. Coś mamrotał. Strażnik zwęszył szansę ucieczki. Cały czas zastanawiał się kto to jest i czemu chce go zniszczyć. Katem oka dostrzegł, ze wejście do jego nory jest uchylone. Zrobił szybki skręt i… jego nogi były jak z ołowiu. Nie mógł ich ruszyć. Parszywiec przysunął się do niego i powiedział:
 - Obiecałem, że dam ci trzy szanse na szybką unicestwę. I dałem. Trzeba było brać. Zaraz ktoś po ciebie przyjdzie. Gotuj się do drogi.
Rzeczywiście po kwadransie pojawiła się dobrze znana mu postać. Zatrzymała się przed wejściem, bo to droga tylko w jedna stronę.
 - Który to raz już rozmawiamy? Obiecywałem ci, że w końcu będziesz robił to co ja będę chciał. Albo zginiesz.
 - Matka cię przysłała? Co u niej?
Przybysz zignorował pytanie i rozkazał Parszywcowi:
 - Do skrzyni go i na stos. Albo do byka. Jak wolisz.
Wkopał do lochu klonową skrzynię z prymitywnymi okuciami.
Łowca ją otworzył i wsadził do niej sparaliżowanego strażnika.
 - Uwaga na nogi. - powiedział od niechcenia i nawet nie popatrzył, czy więzień zdążył je schować odrąbując mu trzy palce przy zatrzaskiwaniu wieka.
 - Przyślij tu kogoś i zostaw przed wejściem zapłatę. - powiedział Parszywiec do Przybysza.
Skrzynię wkopał do korytarza prowadzącego w głąb ziemi. Czekały już na nią czarne dłonie kata. Parszywiec zapłacił mu duszą człowieka, którego ciało opętał. Teraz musiał sam wrócić.
Wyciągnął sztylet i rozpłatał ciało jednym gładkim ruchem od krocza aż po mostek. Popatrzył zaciekawiony na wypadające wnętrzności i pozostał wyprostowany, gdy ciało opadało na podłogę. Zapadł się w swoich zaklęciach, by po chwili otworzyć oczy w pokoju niewiasty, u której zostawił coś więcej niż tylko chwile rozkoszy. Tak, dobrze to zaplanował. Jest teraz w jej ciele i jest mu dobrze. Zaraz wyjdzie z celi i uda się do piwnic klasztoru, by podnieść pozostawione dla niego pieniądze przy zakazanym lochu. Później zabawi tu jeszcze trochę… uwielbiał te nieobyte same ze sobą ciała. Gdy uzna, że już dość, zostawi znak na ołtarzu. Ale teraz czas na przyjemności.

Pergamin.

 - Podaj mi dłoń. Sięgniesz?
Cisza. Wyciągnięta dłoń drżała a otwory pozostałe po wyrwanych palcach ściągały muchy. Nie czuł tego, ani nie widział. Noc nadeszła równie niespodziewanie co śmierć.
Latami odkładana podróż nie tak miała się skończyć. Przypadek (albo i nie) sprawił, że skrzyżowali swą ścieżkę z watahą wygłodniałych szmaciarzy, którzy mieli się za wilki co najmniej królewskie. Byli sprawni jak kulawe taborety, lecz było ich po prostu wielu. Zbyt wielu.
 - Wybacz mi synu. - mruczał sam do siebie wlepiając jednocześnie oczy w Syriusza. - Zbierałam się i zbierałem, ale zawsze jakieś spróchniałe kłody padały mi pod nogi. Nawet ich nie mogłem pokonać… Teraz zostałem tu na pastwę leśnych czyścicieli. Zeżrą mnie i rozniosą po lesie tak, że nawet mnie nie znajdziesz by się pożegnać. Albo wykrzyczeć mi wszystkie żale…
Był ostatnim, który przetrwał tą rzeź. Przyczołgał się do martwej grubej kobiety. Pamiętał, że miała pergamin i inkaust. Głupia myśl, albo raczej złudna nadzieja, że coś nabazgra, utrzymała go przy życiu i dodała nadspodziewanie dużo sił.
 - Widzisz? To Syriusz. Dziś jest najjaśniejszy na niebie. - stwierdził idiotycznie, bo jeszcze nie był na tym etapie, by porozumieć się z umarłą matroną. - Idziesz tam, czy gdzie? Ja jeszcze nie zdecydowałem. Muszę tylko jedną rzecz napisać… dasz mi…
Nie skończył. Spory kamień roztrzaskał mu czerep. Pewnie jakiś leśny duch upatrzył sobie mięso, w którym płynęła jeszcze krew. I tyle go widzieli.

2016-11-02

Pat

Świat odarty z tajemnic, w którym każdy zna zasady. Pionki i figury. Mimo to wciąga, nie puszcza i wplata w labirynty możliwości. Pęta i osacza. Sam nic nie dajesz i nie bierzesz nic.
Wojna to śmierć. Niepotrzebna i niepiękna. Bohater i morderca. Morderca, który wlecze sam siebie na szafot dla bohaterów. Koniec zawsze taki sam. Sznur. Dla wszystkich jednakowy i sprawiedliwy.




2016-11-01

Z kurzu i rdzy.

Wiatr się zerwał straszliwy w dolinie tortur. Bordowo blade chmury zawisły nad wystającymi ze skał palami, na których katowano ludzi. Rydwan Czarnej Wiedźmy wzbił rdzawy kurz gdy w galopie przelatywał przez dolinę najwyraźniej czegoś szukając. Ten wiatr. To ona. Niewiele rzeczy potrafi doprowadzić ją do takiego stanu. Czarna rozpacz, krwawa zemsta, czy może śmierć? Cudza śmierć.
Przekrwione oczy przeczesywały skały próbując namierzyć znak, który ujrzała w szklanym oku topielca. On musi gdzieś tu być! Musi!
Jest.
Z rdzy i kurzu wyłoniły się kościste dłonie demona. Zbliżyła je do twarzy skazańca dotknęła oczu.
 - Żyjesz. - wyszeptała. - To dobrze. Nie pozwolę ci długo konać. Kim byłeś i dlaczego mnie tu przywlókł ojciec?
 - Aghrrrr….
 - Nic nie mów. Sama sprawdzę.
Teraz wyłoniła się cała zza zasłony diabelskiej mgły. Skazaniec zamarł z przerażenia. Musiała być piękną kobietą za życia… Za życia. Czuł dokładnie całe złowrogie wnętrze tego potwora. Czuł to nie raz. Jako egzorcysta. Ona też już to wiedziała. Jej furia zaczęła miotać fragmenty skał po całej dolinie.
 - To ty! To ty go odesłałeś precz. Obiecałam ci, ze odnajdę cię nim zdechniesz! Ty!
Krzyk przeszedł w smutny szept zrozpaczonej kobiety.
 - Może jeszcze zdążę… może się uda. Kochany, może się uda i cię wydobędę z otchłani raju i razem powrócimy do piekieł… razem… kochany..
Ten mnich kiedyś nawrócił jej kochanka i oczyszczonego wysłał ku niebiosom. Tym znienawidzonym niebiosom. Ale może jeszcze uda się jej to naprawić… może się uda… Tylko to ścierwo musi przeżyć. Ściągnęła go z pala, tamując krew niedbale. Byle przeżył.
 - Wiesz tak długo szukam, tak długo tęsknię. Zabrałeś mi go. Oddasz. Jego lub siebie. Ale siebie nie mi… - zamruczała z niechęcią do dochodzącego do siebie mnicha. - Popatrz mi w oczy i zobacz pustkę, której nie mogłam zapełnić przez tyle lat. Pochłonęłam tylu, ale wszyscy byli tak czerstwi… nikt już mnie nie nasyci. Nikt. Teraz mam ostatnią szansę. Potem wrota na zawsze opadną. Nie mogę już dłużej tak. Nie będę!
W snach widziała nie raz, jak oddaje swą duszę demonowi, a ten bierze ją i… wyrzuca. Niespełnienie. Po wielu latach zaczynała rozumieć, że tylko, gdy się otworzy…
Zerwała brudne szmaty z umierającego człowieka i zrzuciła swoje. Jeśli połączy ich ciała on sczeźnie w czeluściach u ojca, ale ona wyrwie duszę ukochanego na dół. Do niej. Była gotowa, ale ten nędzny pomiot ludzki nie był w stanie wykrzesać nic z siebie. Zdechł.
Rozpacz pomieszała jej zmysły. Szaleństwo i przeraźliwy wrzask demona zasypał dolinę złem. Wbiła szpony w swój brzuch. Wnętrzności rozlały się na truchło mnicha.
 - Patrz! Patrz! Nic tu już nie ma, zgnilizna i smród.
Wzniosła ręce ku niebu i wysyczała:
 - Masz co chciałeś! Masz!
Padła na tłuste ścierwo. Szeptała smutna i zrezygnowana do siebie:
 - Kochany żegnaj, otworzyłam się i nic. Nic.