2018-04-02

Fortepian

Zakapturzona postać przemykała przez gęsty las. Gareth był wyczerpany, coraz częściej nachodziły go myśli, by się poddać. Uciekał już trzeci dzień, przystając tylko żeby się posilić i zdrzemnąć na chwilę. Tracił nadzieję. Ściemniało się i musiał znaleźć jakieś bezpieczne miejsce na nocleg.
Biegł starą leśną ścieżką, która stała się w pewnym momencie nieznośnie stroma. Las rozrzedził się i pomiędzy drzewami dostrzegł coś na szczycie góry. Wdrapał się tam ostatkiem sił. Stanął u stóp starej budowli, której kamienna wieża z daleka wyglądała jak skała.
Nadgnite wrota wyglądały na nieotwierane od wieków. Uchylił je nie bez trudu i przecisną się do środka.

Gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności zrozumiał, że jest w innym świecie, w zapomnianej świątyni, której większa część wykuta była w skale. Brama, którą wszedł, prowadziła wprost na emporę naprzeciw dawnego ołtarza. Pięć metrów poniżej, na kamiennej podłodze, stały zakurzone drewniane ławy.
Przez szpary pomiędzy deskami podłogi Gareth dostrzegł migoczące światło świec. Nie był sam. Przykląkł i usłyszał dochodzący z dołu cichy szczebiot zakochanych. Zbyt cichy, by mógł cokolwiek zrozumieć ale poczuł dziwny, chłodny powiew powietrza a po plecach przeszedł go dreszcz. Wstał, rozejrzał się i powoli ruszył w kierunku wąskiego, ciemnego wejścia, z którego bił ten chłód.
Gdy przekroczył próg, zamarł z przerażenia. Stała przed nim wysoka, stara i pomarszczona kobieta.

 - Ona tam gra. Możesz posłuchać, tylko jej nie przeszkadzaj. - wyszeptała i bezszelestnie rozpłynęła się w mroku.

Chwycił za rękojeść miecza i zdezorientowany ruszył powoli drewnianymi schodami na górę wieży. Miał złe przeczucia. Z góry, coraz wyraźniej, dochodził do niego dźwięk fortepianu.
Lecz nie była to muzyka. Raczej przypadkowe, nieporadne dźwięki.
Stanął w wejściu mrocznego pomieszczenia. W środku przy białym i zakurzonym fortepianie siedziała filigranowa dziewczynka z długimi jasnymi warkoczami. Była odwrócona tyłem do wejścia.
Gareth naciągnął na głowę kaptur i przyglądał się jej przez chwilę licząc, że go nie zauważyła.
Ona jednak odwróciła się nagle i wykrzyczała:
 
- Znajdą cię! Już tu są!

Czarne, czarcie oczodoły zmroziły mu duszę. Twarz, wypalona kwasem do kości, wydawała się szyderczo śmiać. Kościste palce uderzyły z całej siły w klawisze fortepianu a rezonans poruszył kamienie w starych murach.

Gareth runął w dół. Spadał wyłamując kolejne stopnie schodów, aż wylądował na kamiennej posadzce na dole świątyni. Wprost pod nogami pary, której szczebiot wcześniej, przy wejściu. Siedzieli w kościelnej ławie, wpatrzeni w siebie. Martwi i pomarszczeni z nogami wyjedzonymi do kości przez szczebiotające szczury. Kurz przygasił świece.
Chciał się poderwać, ale nie mógł się poruszyć. Miał przetrącony kręgosłup a wokół niego podłoga stała się lepka od krwi. Z góry rozległ się trzask wyłamywanych wrót.

 - Nikogo tu nie ma. Musiał skryć się w lesie.
Echo tych słów odbiło się od pustych ścian świątyni wykutej w skale.

Gareth leżał kilka metrów niżej. Nie mógł się ani poruszyć ani krzyczeć. Szczury poczuły krew.

George Roux - Spirit, 1885