2017-01-26

Trupi trakt

Węże szumią na dnie jaru. Wiją się zawsze tymi samymi ścieżkami. Wydrążyły labirynt piękny, gładki i bez skaz.
Wężowa maciora czeka niecierpliwie w gnieździe na najsłabszy zapach, który przynoszą jej dzieci powracające z góry. Najwspanialsze z nich przynoszą najsilniejsze zapachy. Strachu, bólu, cierpienia i najczarniejszego smrodu śmierci. Oczy matki każdego dnia stają się coraz chłodniejsze błyszcząc cyjanową poświatą. Zapachy budzą coraz więcej neuronów skrzących się w jej mózgu, budzą wspomnienia, łechcą najskrytsze pragnienia. Zbliża się dzień, w którym eksploduje macica samicy.
Labirynt wypełnia się śluzem. Potężna i dumna maciora otwiera oczy, którymi widzi tylko szkielety swojego potomstwa, przesuwa się powoli i majestatycznie labiryntem ku górze. Nie zważa na nic miażdżąc wszystko po drodze. Jest olbrzymia, cuchnąca i zła. Kryształowo, pierwotnie zła. Dochodzi do końca labiryntu. Spogląda w słabe słońce, które zwęża jej źrenice, wydaje z siebie cichy acz przeraźliwy syk po czym zawraca. Powoli i bardzo dokładnie zjada wszystko, co po sobie pozostawiła w drodze ku słońcu. Z jej odwłoka wychodzą cuchnące śluzem jaja. Ustawia je w szeregu, perfekcyjnie wymierzonym i rozstawionym. Tworzy piękny, błyszczący lecz już nie trupi trakt. Jest wulkanem, zniszczyła, pożarła a teraz wyda nowe życie.

Brak komentarzy: