Był diabelsko zmęczony. Przez wiele dni samotnie przedzierał się przez knieję uciekając przed wyrokiem. Bał się rozpalić ogień, by nie zdradzić gdzie jest i gdzie był. Ale dzisiaj już nie wytrzymał. Był głodny, przemoczony i zmarznięty. W nocy zaczęły dokuczać pierwsze przymrozki. Trudno, najwyżej jutro będzie musiał więcej przejść.
Siedział oparty o drzewo dokańczając upieczonego szczura. Tylko tyle udało mu się złapać. Odpoczywał. Dogasające ognisko ogrzewało go trochę. Patrzył przez ostatnie jesienne liście w gwiazdy zastanawiając się co poszło nie tak. Gdzie źle skręcił, jakie znaki przeoczył albo po prostu czego nie chciał dostrzec zaślepiony namiętnością. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł, że wypoczywa. Poczuł gdzieś głęboko iskrę nadziei. Powieki robiły się coraz cięższe. Jutro nadejdzie świt. Może lepszy.
Przebudził go zimny dotyk stali na gardle. Ogień zgasł, księżyc był w nowiu.
- Znalazłem Cię. Nawet o tym nie myśl. Jeśli się ruszysz poderżnę ci gardło.
Wiedział, że nie ma żadnych szans. Jeśli sięgnie po nóż może nawet nie zdążyć go porządnie chwycić. Jeśli nie zrobi nic to jutro zawiśnie na szubienicy.
Puls przestrzeni echem rozgłosił wieść. Bezwiednie.
W oku rozbłysła implozja barwiąc świat na trupio zielono. Martwe ciała padły w suche trawy jak dwa kamienie rzucone do stawu. Niechciane i odrażające zatruły ten świat. Kapiący z truchła swąd padł na falę przenikającą wszystko. Rozszedł się i znikł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz